3 listopada 2014

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY


     Tak jak obiecałam, wstawiam dzisiaj rozdział za wczoraj, kiedy nie miałam nawet czasu napisać nawet zdania. Dzisiaj, pomimo bólu całej szczęki i głowy, no i zabranych dwóch godzin z życia przez spotkanie studniówkowe, musiałam się jakoś odstresować, tak więc dodaje :)

Kolejne rozdziały pojawią się:
19 rozdział - 7 listopada
20 rozdział - 9 listopada
21 rozdział - 11 listopada

Tak, więc do napisania
Manka ♥

Ps. Liczę na, może jakieś, fajne komentarze. A może macie jakiś pomysł, co chcielibyście zobaczyć w tym opowiadaniu? Jakaś ciekawa akcja? Kreatywny wątek? ;)


**** **** **** **** ****

TEGO SAMEGO DNIA


- Dlaczego dopiero dzisiaj się o tym dowiaduje? – krzyknął tata Jess.
- Ponieważ wiedziałam jak zareagujesz, że będziesz zły tak jak w tym momencie – tłumaczyła mężczyźnie żona utrzymując spokój i opanowanie.
- Powinienem był dowiedzieć się o tym w tym samym czasie, co ty – burzył się Andre.
- Chciałam ci powiedzieć jak Jess pojechała z Victorią, ale byłeś zajęty, a twoja córce nie jest łatwo o tym mówić, ona cierpi.
- Zabije tego gnoja – warknął pod nosem i zabierając kluczyki od domu ruszył wściekły do wyjścia.
- Andre, gdzie ty idziesz? – krzyknęła za nim Justyna.
- Wychodzę, by załatwić pewną sprawę – mamrotał. – Bardzo ważną sprawę- dodał pod nosem.
- Chyba nie idziesz do Matta? – przeraziła się kobieta.
- To jest moja córeczka i nikt nie ma prawa jej krzywdzić – odwrócił się, aby popatrzeć na żonę, a potem kontynuował. -  On za to odpowie, gnojek zapłaci za wyrządzone krzywdy – po tych słowach mężczyzna trzasnął drzwiami i skierował się w stronę ciemnej ulicy. Już nie usłyszał krzyku żony:
- Andre…
   Po dziesięciu minutach szybkiego marszu, stanął przed czarnymi drzwiami jednego z domów przy Hollywood Boulevard. Był tak wściekły, że jego wnętrze się gotowało. Kiedy usłyszał wesołe głosy w środku, zaczął energicznie dzwonić i walić pięścią o drewno.
- Damon otwieraj, wiem, że tam jesteś – wrzeszczał, a przechodnie oglądali się za nim. – Otwieraj, mamy do pogadania.
   Drzwi skrzypnęły i powoli się otworzyły. Pojawił się w nich wesoły Matt z butelką piwa w dłoni.
- Witaj Andre, co cię tu sprowadza? Czy coś się stało? – zapytał nie zwracając uwagi na minę mężczyzny.
- I ty masz jeszcze czelność pytać mnie czy coś się stało? – zaczął jeszcze bardziej krzyczeć Andre Braun, a chłopak patrzył na niego z minął osoby, nierozumiejącej swojego rozmówcy. – Ja ci zaraz chętnie wyjaśnię.
   Mężczyzną kierowała adrenalina i nie zwracał najmniejszej uwagi na ludzi w środku. Złapał Matta za ramiona i szybkim ruchem przygwoździł do beżowej ściany na korytarzu. Na początku mierzył chłopaka wzrokiem, a następnie groźnym głosem zaczął:
- Jeszcze raz tknij moją córkę, a to naprawdę się źle dla ciebie skończy.
- Ale o co ci chodzi?
- Nie udawaj idioty Damon. Ja już o wszystkim wiem, jeszcze raz ją uderz, a twoi kumple cię nie poznają przy kolejnym spotkaniu. Tak ci skręcę tą twoją twarzyczkę, że słowem nie piśniesz, a na tyłku to już nigdy w życiu chyba nie usiądziesz – groził ze złością trzymając Matta jedną ręką.
- Aha, już pamiętam. Jessica się poskarżyła?
- Nie musiała. Widziałem co jej zrobiłeś idioto, zapłacisz za to.
   Matt wkurzył się na słowo „idioto”, które w tak szybkim tempie przeleciało przez jego ciało i zacisnął pięści. Kiedy pan Braun zaczął powoli się odsuwać, Damon wymierzył cios. Ruch był za wolny, a tata Jessicy złapał chłopaka, błyskawicznym ruchem, w nadgarstku i przerzucił nad swoimi plecami powalając na ziemie. Niska szatynka chciała do niego podbiec, lecz zauważywszy wrogie spojrzenie Andre cofnęła się pod ścianę przy drzwiach do kuchni.
- Na mnie nie podnosi się ręki – odrzekł nachylając się nad młodzieńcem zwijającym się z bólu. – I myślisz, że od tak możesz imprezować ze znajomymi, kiedy mój skarb cierpi? – nie czekał na odpowiedź. – Ze mną się nie zadziera i jeśli jeszcze nie miałeś poczucia winy, to uwierz mi, ono się dopiero zacznie – piorunował chłopaka wrogim spojrzeniem, sprawiając, że Matt nie był w stanie się ruszyć ze strachu.
- Andre… - wyjąkał.
- Nie mów do mnie Andre, od dzisiaj znowu jestem dla ciebie, w każdej sytuacji, pan Andre Braun.
- Oczywiście – przytaknął bez zastanowienia.
- Masz naprawić swoje błędy. Moja córka z twojej strony w tym momencie zasługuje na coś więcej niż zwykłe przepraszam. Proste słowa tu nie wystarczą. Masz to naprawić – rozkazał. – Daje ci 24 godziny i wiedz, że cię sprawdzę.
   Kucnął obok chłopaka, a ten ze strachu cofnął się pod ścianę. Nachylił się nad jego uchem i wyszeptał:
- Jeszcze raz… a zostaniesz bez niczego. Pamiętaj…
   Wyprostował się, poprawił kurtkę i spoglądając ostatni raz na przerażoną piątkę w rogu korytarza wyszedł na ulicę ponownie trzaskając drzwiami.
   Kiedy powolnym krokiem wracał do domu przepełniała go duma, lecz nie potrafił zrozumieć, dlaczego przyjaciel, a teraz już były narzeczony Jess zmienił się na takiego drania. Wszyscy mu ufali, nawet on, Andre Braun, który potrzebuje czasu, aby zaufać jakiejkolwiek osobie. Zawsze musi przeprowadzić śledztwo wykorzystując wrodzone zmysły, by można było kogoś ocenić.
   Wchodząc na podwórko cały dom był rozświetlony, a w drzwiach siedziała kobieta owinięta w czerwony, polarowym kocem.
- Andre, nic ci nie jest? – pytała z troską oglądając twarz mężowi.
- Jestem cały, nic mi nie jest.
- Ale nie zrobiłeś nic Mattowi, prawda? Nie pobiliście się?
- Nie! Jeszcze nie… - odburknął, nie spoglądając na Justynę.
- Jak to „jeszcze nie”? – zdziwiła się kobieta.
- Jeśli uderzy choćby jeszcze raz Jess to dostał ostrzeżenie, co mu może się stać, a teraz przepraszam muszę jechać do mojej córeczki… - minął kobietę i ruszył w kierunku schodów, aby zabrać z haczyka klucz do garażu.
- Ale o tej porze? – krzyknęła za nim żona.
- Tak o tej porze – odpowiedział dopiero, gdy wyszedł z domu z ciemną reklamówką. – Ona jest u Victorii?
- Tak, teraz mieszkają tam razem, znasz adres?
- Oczywiście, od kiedy dziewczyna się tam przeprowadziła.
- Co masz w reklamówce? – zapytała z ciekawości zmieniając temat.
- Drobiazgi, trochę lodów, ciasto, które wczoraj upiekłaś. Chce jej poprawić humor, a wiesz jak ona kocha lody domowej roboty.
- Tak wiem – odparła zszokowana postawą męża i już o nic nie pytała. Jedynie otworzyła mu bramę i pozwoliła jechać.

   Drogę nocą jest pokonać bardzo szybko, nawet w takim mieście jak Los Angeles. Jednak tata Jess nie zastanowił się nad tym, czy dziewczyny są w domu i kiedy zajechał pod bramę dookoła panowała cisza, a w domu nie świeciło się żadne światło.
   Dzwonił na komórkę córki, ale wciąż włączała się poczta, a po długim zastanowieniu postanowił poczekać na ich powrót.
   Udało mu się otworzyć furtkę i wszedł na werandę domu Victorii, gdzie położył reklamówkę przy barierce, a sam usiadł na brązowej, wiszącej ławeczce.
 
   Dziewczyny przyjechały po drugiej w nocy i kiedy wysiadały z samochodu Francisa były bardzo radosne. Wciąż się śmiały i rozmawiały z chłopakami, ponieważ Fran postanowił, że na poprawę samopoczucia zabierze pozostałą trójkę. Może nie do końca był to dobry pomysł w związku z Jessicą, jednak blondynka nie przejmowała się tym. Przez całą drogę robiła dobrą minę to złej gry, a kiedy David nie patrzył w jej stronę, piorunowała go swoim spojrzeniem. Była nawet nieco zdziwiona, kiedy zauważyła, że brunet jest jakiś odmieniony, jednak postanowiła sobie, że nie będzie zwracać na niego, nawet najmniejszej uwagi.
- Dzięki za podwiezienie i fajną półgodzinną zabawę w aucie – mówiła Jess opierając się o drzwiczki czerwonego auta.
- Nie ma sprawy, a dzisiaj nas uściskasz? – zapytał chytrze Phillip.
- Ależ oczywiście… Chodźcie tu do mnie. Zasłużyliście – rozłożyła ręce w geście zachętę.
   Wyskoczyli sprintem z samochodu i każdy doczekał się przyjemnego przytulańca ze strony Jess i Vic. Nawet David, pomimo grymasów na twarzy dziewczyny i wzajemnych niechęci. Nie chcieli pokazywać znajomym, że ich wspólne zachowanie względem siebie, nie jest takie, jak oni myślą.
- Nie przyzwyczajaj się – wyszeptała Jessica na ucho Davidowi.
- Nie zamierzam – odwdzięczył się i odchodząc posłał jej łobuzerski uśmiech.
   Po chwili obie przyjaciółki stanęły przed furtką i pomachały chłopakom na pożegnanie. Poczekały, aż zniknął w dali ulicy, a wtedy Jessica zauważyła czarny samochód.
- To auto mojego taty.
- Jesteś pewna?
- Tak znam numery rejestracyjne. Może coś się stało – zaniepokoiła się.
   Zostawiła Victorie w tyle i pobiegła do schodów. Jej tata zasnął bujany przez podmuchy wiatru. Podeszła do niego i delikatnym ruchem ręki obudziła, kucając obok.
- Tato.. – wyszeptała.
- Ja nie śpię, tylko się zdrzemnąłem – odpowiedział podrywając się do pozycji siedzącej.
- Coś się stało?
- Nic kochanie, wszystko w porządku. Przyjechałem się z tobą zobaczyć i przywiozłem ciastko od mamy oraz lody, które mam nadzieje, że nie rozpuściły się w torbie termoizolacyjnej.
- Dziękuje, że jesteś – przytuliła mężczyznę, a po policzku popłynęły łzy radości i szczęścia. Czuła się bezpiecznie w jego ramionach, bo on jako jedyny potrafił ją obronić.
- Co zrobiłaś w rękę? To Matt? – zapytał nagle.
- Nie to nie on – zaprzeczyła. -Mama ci wszystko powiedziała?
- Tak i nie mogę uwierzyć, że ten dupek zadał ci tyle bólu.
- Nie mów tak – powiedziała łagodnie. – I chodź do środka. Dzisiaj prześpisz się tutaj.
- Nie mogę – zaprzeczył. – Jutro praca, a do tego mama się pewnie martwi. Chciałem cię po prostu zobaczyć i upewnić się, że wszystko w porządku, na razie, a może w końcu – próbował się opanować i nie mówić ze złością przez chłopaka, którego Jess jeszcze broniła.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy