26 października 2014

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY


   Brak czasu i ciągłe zmiany, to teraz takie moje życie, dodając do tego ciągły pośpiech to muszę stwierdzić, że mam coraz mniej czasu na jakiekolwiek przyjemności. A do tego wszystkiego, teraz pojawił się gorący temat studniówki i już zaczynają się pierwsze kłótnie i konflikty. Ja nie wiem jak wytrzymam te trzy miesiące, które nie wiadomo, kiedy zlecą i będzie czekać mnie już tylko praca.

   Mój tajemniczy projekt związany oczywiście z pisaniem, musiała zawiesić i zostaje pod wielkim znakiem zapytania, więc chwilowo nie mam się do przed Wami chwalić.

   Jedyne co mi się udało zrobić, to założenie strony na FB pt. "Naprzeciw tłumu", która jest związana z tym blogiem :)

Manka ♥



**** **** **** **** ****


-  Co się stało? – krzyknęła Amy widząc pochyloną twarz Jess, która nie mogła wytrzymać, rozrywającego jej rękę, bólu. Nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać. Tak naprawdę, nie zwracała na nic uwagi. Rzeczywistość dookoła niej przestała istnieć, całą przestrzeń wypełnił palący ból.
- Trzeba zagrać ją do szpitala – zignorowała pytanie Victoria. – Czy ktoś z naszej paczki jest trzeźwy?
- Ben nic nie pił, bo jest samochodem – odparła Mary, podbiegając do przyjaciół.
- Idealnie. Ben chodź tu – zawołała chłopaka Vic, machając do niego ręką.
- Co jest? – zapytał podchodząc.
- Zawieziesz mnie i Jessice do szpitala?
- Jasne, ale co się stało? Co jej jest? – wskazał dłonią w kierunku blondynki.
- Chyba ma złamaną rękę przez tych dwóch debili, których rozdziela Lucas. On powiedział, że z nimi zostanie.
- To my mu pomożemy i zadzwonimy po taksówki – oznajmiła Mary, a Amy dodała i zachichotała:
- Dziewczyna Krisa nie będzie zadowolona z tej śliwy pod okiem.
- Jessica chodź – Ben pomógł jej wstać, a Victoria zabrała wszystkie rzeczy ze stolika i pożegnała się z pozostałymi.
   Kiedy siedziały już w niebieskim audi Bena,  Jess w minimalnym stopniu wygrała z bólem w nadgarstku i zaczęła normalnie funkcjonować. Udało jej się nawet wymusić uśmiech na bardzo bladej twarzy.
- Jak tam? – zapytał chłopak z siedzenia kierowcy.
- Bywało lepiej… a o co oni w ogóle się tak tłukli? – zapytała blondynka, przypominając sobie całą tą głupia sytuacje, która się wydarzyła tuż przed tym niefortunnym wypadkiem.
- No bo Kris wywalił Alfiego na środku parkietu, a wiesz jak oni są nieźle pijani to wszystko im przeszkadza, więc Alf postanowił mu się odwdzięczyć i chybił, więc tamten się zaczął śmiać i dostał w oko – odpowiedziała jej Victoria, która była świadkiem tych wydarzeń i pomimo że próbowała w jakiś sposób zareagować, chłopaki jej nie słuchali. Teraz przypominając sobie swoje próby, skrzyżowała ręce na piersiach, a na jej twarzy malowała się złość.
- Szkoda, że nie słyszałaś ich wyzwisk – dodał Ben.
- No, były niezłe – przytaknęła dziewczyna. - Wszyscy się na nich gapili, ale oczywiście ochrona jak zawsze w tym głupim klubie nie zareagowała, a tak po za tym, to gdzie wtedy zniknęłaś?
- Z Lucasem straciliśmy poczucie odległości, nogi niosły nas po całym parkiecie. Fajnie było… - uśmiechnęła się na samo wspomnienie szalonego tańca.
- I się nieprzyjemnie skończyło – dokończyła przyjaciółka.
- No fakt. Daleko jeszcze? – zapytała. – Ja już powoli nie panuje nad tym.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił chłopak parkując samochód i odwracając się do dziewczyn.
- Dzięki Ben – odparła Victoria i ucałowała go w policzek pozostawiając ślad czerwonej szminki. – Gdyby nie ty, nie wiem, co byśmy zrobiły.
- Poczekać na was? – zapytał z troską chłopak.
- Nie – zaprzeczyła Jess. - Jedź do domu, wyśpij się, a my wrócimy taksówką – zakończyła Jess.  – Do zobaczenia.
   Pomachały Benowi i weszły przez duże, szklane drzwi na brązowy dywan, który poprowadził się w stronę recepcji, aby spytać o izbę przyjęć. Bardzo młoda dziewczyna, z bujnymi, rudymi lokami,  pokierowała je na drugie piętro, gdzie było bardzo ciemno, a jedynym źródłem światła była mała żarówka wisząca na końcu korytarza. Co jakiś czas jedynie można był usłyszeć kroki pielęgniarki i szepty dwójki ludzi stojących przy otwartym oknie.
- Usiądź tu, a ja pójdę spytać o lekarza – oznajmiła Vi i weszła do nieznanego pomieszczenia  przez najbliższe drzwi.
   Bardzo długi czas nie wracała, a Jess walczyła z silnym bólem i miała wielką chęć w coś walnąć,  aby choć na chwilę zapomnieć o lewym nadgarstku. Przez pierwsze kilka minut rozglądała się energicznie we wszystkie strony i dziwiła się w jaki sposób jej kochana przyjaciółka weszła do pomieszczenia za brązowymi drzwiami i tak długo nie wychodzi. Kiedy nie miała już na nic sił, a zdrętwienie i niemożność poruszania ręką, wygrały walkę, Jessica oparła się o drugie krzesło i zamknęła oczy.

- Witam! – wysoki mężczyzna dotknął ramienia Jess i szeroko się do niej uśmiechnął. - Czy mogłaby pani wejść do mojego gabinetu? – zapytał doktor McCartney, co wyczytała z plakietki podnosząc głowę i rozglądając się za przyjaciółką.
- Tak, ale widział pan może wysoką brunetkę o kręconych lokach w zielonej tunice i wysokich białych szpilkach, a i chyba miała przy sobie dwie torebki?
- Przykro mi, ale nie. Możemy…? – spytał ponownie wskazując gestem ręki drzwi.
   Dziewczyna weszła do środka i usiadła na krześle tłumacząc mężczyźnie, co się wydarzyło. Doktor obejrzał siną rękę i poszli razem na chirurgie.
Jessi co chwilę patrzyła za Victorią, ale na marne. Po chwili czekania poznała kobietę, która zrobiła jej prześwietlenie i zbadała nadgarstek delikatnymi, smukłymi palcami. Nie mogła stwierdzić, że obyło się bez bólu, gdyż każdy ruch i nawet najmniejszy dotyk sprawiały, że czuła się, jakby ktoś wylał na jej dłoń garnek wypełniony gorącą wodą.
   Kiedy było już po wszystkim, Jessica siedziała na niebieskim krześle w gabinecie doktor Andersen, kiedy po chwili weszła Vi:
- Gdzieś ty byłaś dziewczyno? – wybuchnęła już nieco wkurzona i zarazem zmęczona Je.
- Szukałam głupiego lekarza, a potem ciebie.
- Nie mogłaś zadzwonić?
- Niby jak? Twoja komórka jest w twojej torebce, którą tak się składa, że ja noszę.
- A no przecież – przypomniała sobie.
- Jak tam? – zmieniła temat Vic.
- Nie wiem, czekam na wyniki. Ona miała już tu być.
- Ona?
- Tak, doktor Andersen – po tych słowach dołączyła do nich szczupła, trzydziestoletnia szatynka.
- Mam dla was dwie wiadomości: dobrą i złą – oznajmiła. – Którą najpierw mam powiedzieć?
- Złą – odpowiedziała bez namysłu Jess.
- Zła jest taka, że będzie boleć jeszcze przez parę dni i musisz nosić bandaż uciskowy oraz smarować maścią, która ci przypiszę.
- A dobra? – wypaliła Victoria.
- Ręka nie jest złamana, jedynie mocno stłuczona. Za jakiś tydzień ból powinien ustąpić oraz… - przerwała, aby te słowa na pewno dotarły do dziewczyny. – Nie możesz jej zbytnio nadwyrężać, a to znaczy, że żadnego pisania książek na komputerze przez co najmniej 3 tygodnie, to jest zalecenie lekarza, którego się nie podważa.
- Ale…
- Żadnego „ale”. Ręka musi wyzdrowieć.
- A skąd pani wie o pisaniu? – zaciekawiła się Je.
- Czytam twoje artykuły i książki. Myślałaś, że ludzie nie słyszeli o tobie? – zdziwiła się lekarka.
- Wie pani, ona po prostu nie może w to uwierzyć, choć na gali rozdała ok. 100 autografów – wtrąciła się Vi. – To już taki typ człowieka, do którego nic nie dociera – spiorunowała spojrzeniem przyjaciółkę i się uśmiechnęła.
- Większość Amerykanów wie, że 1 maja wychodzi druga cześć twojej wspaniałej książki.
- Oj tam… ja jestem mało znana.
- Coś mi się nie wydaje, moja dziesięcioletnia córka cię uwielbia – oznajmiła doktor Andersen i zakończyła tą dyskusje. – Proszę to jest recepta i zaraz zawołam pielęgniarkę, żeby założyła ci bandaż.
- Dziękuje.
   Dziewczyna przez dziesięć minut nie mogła powstrzymać łez cisnących się do oczu oraz bezradności. Na początku nakładanie zimnego i śmierdzącego żelu, a potem ucisk do którego nie mogła się przyzwyczaić. Każdy niewielki ruch sprawiał jej straszliwy ból, lecz cieszyła się, że kości nie są złamane.  

   Po pożegnaniu się ze wszystkimi lekarzami i życzeniu ludziom dobrej nocy, dziewczyny wyszły przed duży, biały budynek szpitala, a Victoria próbowała dodzwonić się po taksówkę, lecz nikt nie odbierał, a ona tylko coraz bardziej się wkurzała.
- Wszyscy wyłączyli dźwięk, czy co? – gadała pod nosem.
- A może zadzwoń po Nathana, przecież nie jest na wyjeździe – usłyszała propozycje, lecz z niej nie skorzystała.
- Hej Francis! Przepraszam jak cię budzę, ale mógłbyś podjechać pod szpital. Potrzebuję transportu, a na taksówkarzy nie ma co liczyć… Mały wypadek na imprezie… Ja nic… Jessica… Proszę… Dziękuje ci… Ok, czekamy…
- Nie masz kogo wyciągać z domu, tylko Francisa Evansa?
- Tak, nie mam. Do Nathana nie zadzwonię, bo wiesz jaki on jest, zaraz by znów był nadopiekuńczy.
- Przecież to twój chłopak, boi się o ciebie, nie to co Matt – na to wspomnienie zrobiło się jej smutno i po policzku popłynęły pojedyncze łzy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy