30 listopada 2014

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY - część druga


   Dzisiaj spoglądając na całokształt mojego ostatniego wpisu, postanowiłam podzielić go na dwie części, gdyż stwierdziłam, że za dużo jest tego w jednym wpisie, a bardzo chciałam, aby zakończyć pewne sprawy w opowiadaniu i przejść do kluczowych wątków.

   Tak, więc jeśli ktoś czytał już rozdział dwudziesty pierwszy, to to jest ta sama treść tylko podzielona na dwa, aby czytelnik zbytnio się nie pogubił :P

Manka ♥


**** **** **** **** ****

   Pewnego dnia, to była niedziela, przebywając w Nowym Yorku u rodziny Matta dziewczyna poczuła pustkę. Od czasu jej wyjazdu z domu Victorii dziewczyny nie zamieniły ze sobą ani słowa. To było najdłuższe milczenie w ich przyjaźni, przez które nie wiadomo czy wrócą do dawnych i zarazem podobnym stosunków. W dzieciństwie, ani nastoletnim życiu, nie żyły tak długo bez siebie. Kłóciły się, co nie było przyjemnym uczuciem, ale to z miłości, bo się kochały, były jak siostry.
   Przez to wspomnienie ten dzień nie układał się już jak powinien. Jess nie chciała nigdzie iść, po raz pierwszy od dłuższego czasu kłóciła się z Mattem, a wieczorem zabolało najbardziej.
- Chodź! – zachęcał ją chłopak wyciągając w jej stronę rękę.
- Gdzie? -  spytała bez żadnych uczuć w głosie patrząc na pustą, zieloną ścianę.
- Mamy jeszcze sześć godzin zanim polecimy do domu, może watro przejść się ulicami tego miasta ostatni raz, bo nie wiem kiedy wrócimy. Mam teraz wiele pracy, konferencje i ten nowy kontrakt, wiesz, że to trudne, jednak czuję, że dzięki tobie uda mi się przez to przebrnąć, damy sobie z tym radę, razem – uśmiechnął się i ponownie wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. – Chodź.
- Nigdzie nie idę – odwróciła się do niego plecami i patrzyła przez okno na miasto, które dopiero zaczynało budzić się do nocnego życia.
- Pójdziemy na lody i do parku rozrywki… Dawno byliśmy – zachęcał jeszcze bardziej. – A ja wiem jak ty uwielbiasz wieczorami jeździć kolejkami.
- Nie!
- Zabierzemy Draka i Monic – proponował. – Będzie milej, a Mon w końcu przełamie swój strach i to prawdopodobnie będzie tylko dzięki tobie.
- Nie! Daj mi spokój – krzyknęła.
- Niby dlaczego? Będziesz tu siedzieć dopóki nie pojedziemy? – zdenerwował się na nią i jej zachowanie.
- Tak, przeszkadza ci to? Dlaczego ci tak zależy?
- Bo zależy mi na tobie.
- Od kiedy?
- Od kiedy cię poznałem
- Nie kłam. Wiem, że tak nie jest – zaczęła. – Kiedy uciekłam z domu nawet mnie nie szukałeś, gdy się wyprowadziłam odezwałeś się po miesiącu, widziałam jak się świetnie bawisz beze mnie, zaczęło ci zależeć tak szybko i próbujesz jak najdłużej wytrzymać jako dobry narzeczony – wytykała wszystko Mattowi. – Osoba, która kocha nie bije, nie krzywdzi swojej drugiej połówki.
- O co ci teraz chodzi?
- O twoją postawę! Kogo się boisz? – krzyknęła. – Kogo się boisz Matt?
- Nikogo.
- Gdybyś się nie bał, nie byłbyś taki. Nigdy taki nie byłeś, więc o co chodzi? – krzyczała coraz głośniej patrząc chłopakowi głęboko w oczy.
- Twój ojciec… - powiedział, ale tak cicho jakby wcale nie chciał.
- Po pierwsze tata, a po drugie jesteś naiwnym idiotą – wyznała i wstała ruszając do wyjścia.
   Chłopak złapał ją za ramie, bo nadal nie tolerował wyzwisk pod swoim adresem i już miał ją uderzyć, ale ona wiedziała o tym i była przygotowana, że on w końcu wróci do swojego dawnego „ja”.
- Nie waż się mnie uderzyć i w ogóle nie waż się mnie dotykać – rozkazała i wyszarpując mu ramie z dłoni wyszła z pokoju.

   Potem już się do siebie nie odzywali. Podróż samolotem spędzili w milczeniu, każdy zajął się swoimi sprawami: Jessica pisała, a Matt robił tabele do pracy.
 
PARĘ DNI PÓŹNIEJ - CZWARTEK

   Tak było przez większość tygodnia, aż Je nie wytrzymała i sięgnęła po telefon:
- Victoria… Nie wytrzymuje, czuje się jakbym zniszczyła tą przyjaźń… Tak wiem, że to zrobiłam… Spotkajmy się proszę… Proszę… I tak do ciebie przyjadę choćbyś tego nie chciała… Wiesz o tym?... No ja myślę… Nie waż się wychodzić z domu… I masz otworzyć te twoje wrota… Tak? Inaczej je wywarze… Nie żartuje… Nie…
   Zamknęła laptopa i nie przebierając się z dresów pobiegła do samochodu, którego nie wziął Matt. Podjechała do piekarni po pudełko pączków i omijając główne ulice w mieście dojechała do domu przyjaciółki. Zaparkowała w bramie i podeszła do drzwi. Dzwoniła nieskończenie wiele razy, aż pojawiła się w nich Vi:
- Kupiłam ci pączki – podsunęła jej pudełko prawie pod nos i przesunęła swoją głowę nieco w bok patrząc na reakcje przyjaciółki.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytała po długiej chwili, a w jej oczy zaszkliły się.
- Żeby poprawić ci humor i żebyś nie smutała oraz mi wybaczyła niemiłe zachowanie.
- Nie o tym mówię.
- Ponieważ byłam głupia, myślałam, że mój plan wypali. Bałam się, a teraz pogrążyłam się jeszcze bardziej.
- Nie myślałaś o konsekwencjach?
- A czy ja kiedykolwiek o nich myślę? Przecież mnie znasz – zaśmiała się, podsuwając dziewczynie pudełko coraz bardziej.
   Po chwili już razem się śmiały i przytulone weszły do środka kierując się w stronę kuchni, aby zrobić ulubioną grejpfrutową herbatę do pączków.
   Siadając na kanapie w salonie, Victoria wpatrywała się w przyjaciółkę:
- Wyładniałaś… - przyznała.
- Jeśli masz takiego faceta jak Matt i jego kasę wszystko może się zdarzyć. Wraca punktualnie do domu,  robi obiady, kupuje mi każdą zachciankę, zabiera na drogie wycieczki, wspaniałe imprezy.
- To dlaczego jesteś smutna?
- Nie robi tego dla mnie… Boi się mojego taty, nie wiem co mu powiedział, ale to już powoli nie działa. Znów podniósł na mnie rękę, ale się mu postawiłam – wyznała. – Ja nie chce tego ślubu – głos jej się załamał, a wzrok pokierował się w stronę podłogi.
- Jakiego ślubu? – spytała zaskoczona Victoria nie kończąc pączka.
- 9 lipca – tylko tyle udało się jej wydusić z siebie, a potem zakryła oczy, dłońmi.
- Że co? – Vi wypluła to co miała w buzi i zaczęła kaszleć. – Przecież to za ponad dwa miesiące.
- Tak wiem, plan się posypał.
- Jaki plan?
- Korciło mnie, aby ci powiedzieć, ale bałam się, że jeśli tobie powiem to na spotkaniu Matt zacznie coś podejrzewać. Próbowałam grać, bo wiedziałam, że on od tak się nie zmienił, że tu jest jakiś haczyk. Grałam tak jak ty w filmie, tylko, że ja w prawdziwym życiu. Nie mogłam ci wtedy przyznać racji, a teraz tak wiele się wydarzyło. Uczucie wróciło tylko tym razem silniejsze, a w NY wyszło na jaw czego się bał.
- To zakończ to tak jak przedtem. Masz pretekst, przecież podniósł na ciebie rękę, a ktoś wie o wznowionych zaręczynach?
- Tylko ty…
- To widzisz, zrób to i wróć mieszkać u mnie. Bez ciebie teraz jest za cicho i za pusto.
- Nie mogę…
- Dlaczego?
- Za bardzo pokochałam – wyszeptała i zaczęła płakać. -  Nie chce skończyć jako jego ofiara, nie chce, żeby mnie bił.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy