30 listopada 2014

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI


O Boże....  

   Nie wierzę, co dzisiaj tu zobaczyłam. To w ogóle jest nie do pojęcia, jak jakaś magia. Nie wiem kogo to zasługa, ale bardzo dziękuję :*
   Wchodząc teraz, tutaj zaniemówiłam. Nie dociera to do mnie, ponad 2400 wyświetleń, to jest jak sen. Do tego zauważyłam, że w samym dzisiejszym dniu jest prawie 400 wyświetleń i one wciąż dochodzą. Kurcze nie wiem, jak mam Wam dziękować. To tak wiele dla mnie znaczy, tyle motywacji i radości w jednym.
   Poprzedni rozdział stworzyłam tylko i wyłącznie dzięki Krystianowi i jego wspaniałemu kanałowi na YT. Kiedy natrafiłam na jego piosenki po prostu pomysły same wpadały mi do głowy i pragnęłam tylko pisać. Ale żeby poznać to moje uczucie sami musicie zajrzeć do niego i się przekonać, bo niektóre piosenki są mega fajne i taki talent trzeba po prostu wspierać i rozprzestrzeniać ;)
   Dlatego jeżeli kochacie słuchać czegoś nowe i zarazem inspirującego, kliknijcie w ten link Kanał Krystiana :), gdyż to tylko jeden ruch, a sprawi radość Wam jak i jemu :)


   Tak, więc poprzedni rozdział powstał dzięki Krystianowi, natomiast ten powstaje wyłącznie dzięki WAM. Tak wiele motywacji sprawiło, że nauka poszła w kąt, a pisanie w ruch. Z każdą godziną nie wierzyłam własnym oczom, ile Was tu było, te liczby są cudowne, ale ja ich nie tworze, to Wy je tworzycie i robicie to cudownie. Mam wielką nadzieje, że rozdział Wam się spodoba, gdyż to taki przełomowy moment w opowiadaniu, który jeszcze wiele zmieni :*

Jeszcze raz DZIĘKUJĘ,
Manka ♥



**** **** **** **** ****

   Jessica i Victoria znowu zaczęły spotykać się codziennie, za każdym razem długo zastanawiały się jak uchronić Jess przed biciem. Żadnego dobrego rozwiązania, a ślub był coraz bliżej. Ten dzień zbliżał się wielkimi krokami, chłopak zaczął wracać już mniej punktualnie do domu, ale był miły. Tylko kilka razy uderzył dziewczynę, po tym jak przestał zwracać uwagę i podziwiać ją, że się go nie boi. To sprawiało mu frajdę, lecz nie wiedział jak bardzo dziewczyna go kocha. Wszystko z jego ust było kłamstwem, nie zależało mu na niej, małżeństwo miało pomóc w odzyskaniu zaufania rodziców i firmy, której oczywiście jeszcze nie zabrano, ale zagrożono, że w najbliższym czasie może się to stać, a przez swój charakter chłopak nie mógł na to pozwolić. Za dużo serca w to włożył, tylko szkoda, że tylko w to.
   Dziewczyny, kiedy o tym rozmawiały, nie były w żaden sposób świadome, że uśmiechnięta i obdarowywana prezentami narzeczona jest tylko zabawką na gorsze dni, czy poprawę humoru poprzez swoją delikatność i dobroć.

   Kiedy Jessica musiała wyjechać na parę dni do innego miasta, aby spotkać się z głównym wydawcą książki w sprawie sprzedaży od maja, Matt imprezował ile tylko mógł, chwytał każdą chwile spokoju i wolności jak żagiel chwyta wiatr na morzu. Nie zważał na nic, nawet na to, że zostało im osiem tygodni, aż zostaną połączeni węzłem małżeńskim. Co prawda zaproszenia były wydrukowane, lecz nie wysłane, a sukienka nawet nie zamówiona. Rozmawiali o tym codziennie, ale tak naprawdę każdy skupiał się na własnych sprawach, na własnej pracy i nawet nie patrzyli na siebie nawzajem.
Jednak podczas tej krótkiej rozłąki, Jessica poczuła w swoim sercu pustkę i tęsknotę. Brakowało jej bliskości drugiej osoby i czyjegoś głosu. Dlatego nie zważając na nic, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i takim sposobem udało jej się przywitać ponownie Los Angeles, dwa dni wcześniej niż miała zaplanowane.
   Kiedy radosna wracała piechotą od rodziców, Victoria zasypywała ją gradem informacji przez telefon, streszczając każdą sprawę podczas nieobecności przyjaciółki. Jess nie mogła się przez to skupić na drodze, co chwile spoglądała na uśmiechniętą twarz przyjaciółki na ekranie telefonu. Przez to nie zauważyła wysokiego szatyna, który stał na środku chodnika z gitarą i grał piosenkę wpadającą w ucho. Uderzyła chłopaka swoim ramieniem, a mała walizka, którą ciągnęła wypadła jej z uścisku.
- Ojejku – podniosła głowę z nad telefonu. – Przepraszam, nie chciałam w ciebie wejść, ale moja przyjaciółka nie potrafi skończyć gadać – uśmiechnęła się do nieznajomego, a ten zamiast się złościć, podał jej leżącą walizkę.
- Nic się nie stało. Czasami tak bywa, że rzeczywistość zostaje, gdzieś z tyłu za nami – odwzajemnił uśmiech.
- Na pewno nic się nie stało? – dopytywała.
- Nic się nie stało, jedynie melodia uciekła gdzieś w powietrzu – wskazał na gitarę, która swobodnie wisiała, oparta o jego bok. – A tak poza tym to jestem Criss – wyciągnął do dziewczyny rękę.
- Jessica – uściskała wyciągniętą dłoń. – Miło mi cię poznać.
- Mi również – szatyn nie przestawał się szczerze uśmiechać.
- Chętnie posłuchałabym jak grasz, ale muszę iść dalej i nadrobić trochę drogi.
- Może innym razem – krzyknął za dziewczyną. – Uważaj na drogę i telefon.
   Pomachała chłopakowi na pożegnanie i spojrzała na ekran telefonu, gdzie z dużą cierpliwością nadal oczekiwała na nią Victoria. Jess nie skomentowała sytuacji, która się przed chwilą wydarzyła. Po chwili powolnego marszu z większą ostrożnością, zauważyła samochód Matta na chodniku.
- Tak Victoria… Pamiętam… Nie musisz mi przypominać, jak bardzo tęskniłaś.. Tak… Dobra jestem już przy schodach… Pamiętam.. Niedługo zadzwonię lub przyjadę streścić ci cały wyjazd… Do zobaczenia kochana… Dobrze… Pa – rozłączyła się aby nie słuchać przyjaciółki.
   Wchodząc do domu i chowając telefon do kieszeni katany, postawiła walizkę na ziemi i cicho zajrzała do pokoi na dole. Nikogo nie było, na dole panowała grobowa cisza, dlatego zdjęła obcasy i weszła na piętro. Usłyszała dziwny dźwięk i już miała zawołać chłopaka, kiedy weszła do sypialni.
   Zauważyła tam Matta odwróconego do niej plecami, ale on nie był sam. Był nagi, a ubrania jego jak i Car leżały porozwalane po drewnianej podłodze. Na komodzie wśród jej kosmetyków walały się butelki po winie i inne rzeczy, których nazwy nie mogła sobie przez ten widok przypomnieć. Poczuła obrzydzenie, a w żołądku ją ścisnęło.
   Zdradził ją, zdradził ją z Caroline. Pomimo tego jaki był, można było mu zaufać, ale on ją zdradził z ich wspólną koleżanką. Jessica zawsze mu ufała, kochała go, już nawet miała myśli, że udało im się dojść do porozumienia i ślub zmieni ich życie nie do poznania, a on ją zdradził w trakcie jej nieobecności.
- Jak mogłeś? – krzyknęła i z płaczem wybiegła z sypialni.
   Chłopak narzucając na siebie ubrania, pobiegł  szybko za dziewczyną i udało mu się ją złapać za dłoń przy drzwiach, kiedy zabierała buty.
- Jak mogłeś? – powtórzyła łkając, a łzy leciały strumieniami po jej policzkach. – Ja cię kochałam i nadal kocham. Znosiłam to wszystko pomimo tego co robiłeś, a ty… - nie dokończyła tylko zakryła dłonią usta.
   Bez słowa ścisnął jej dłoń i ze smutnym wyrazem twarzy patrzył w jej niebieskie oczy. Był tam ból jakiego jeszcze nigdy nie widział, dopiero teraz patrząc na nią zrozumiał, co zrobił. Zrozumiał, że ją kocha tak prawdziwie i że ta dziewczyna nigdy nie mogłaby być jego zabawką. Nie rozumiał dlaczego ją bił i ta jedna sekunda zmieniła wszystko, lecz było za późno.
- Nie dotykaj mnie – wyrwała się bez żadnego oporu i wybiegła z domu.
   Chłopak patrzył za nią, lecz nic więcej już nie mógł zrobić. Stracił miłość swojego życia, swoją przyjaciółkę i zarazem pierwszą miłość. Praca go oślepiła i to przez nią stracił wszystko, jego cały świat wybiegł z płaczem i nigdy nie wróci.
   Rzucił pozytywką która znalazła się pod ręką o podłogę i zauważył Caroline na schodach w jego koszuli. Ten widok go obrzydził, zrobiło mu się nie dobrze z powodu swojego czynu i musiał aż usiąść, aby mu przeszło. Dziewczyna podeszła do niego, ale ten nie chciał na nią patrzeć, nie chciał także na siebie patrzeć.
- Wszystko w porządku? – spytała łagodnym głosem kucając koło niego.
- Wyjdź – rozkazał wskazując na otwarte drzwi. – Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź. 

   Jessica biegła nie widząc nic na swojej drodze, jej świat był rozmazany przez łzy. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, czuła, że zaraz może upaść, jednak walczyła z własnym ciałem, bo chciała uciec jak najdalej. Słyszała ludzi, ale nikogo nie widziała. Będąc już prawie przy krzyżówce potknęła się o futerał od gitary, ale w ostatnim momencie zdążyła przetrzymać się drzewa, które ochroniło ją przed upadkiem. Zobaczyła przed sobą radosnego Crissa.
- O jak miło – zaśmiał się patrząc na pochyloną Jessice. – Znów się spotykamy.  Gdzie tak pędzisz? – zapytał, a kiedy mu nie odpowiedziała, ujrzał, że płaczę. Podszedł do niej, a ta raptownie się cofnęła. – Hej, co się dzieje?
- Zostaw mnie – wyjąkała i oddalając się powoli od chłopaka, aby nie miał możliwości dotknięcia jej, znów zaczęła biec w stronę parku z nadzieją szybkiego dotarcia do ukochanego miejsca, które już na nią czekało, aby schować ją przed całym złem świata w swojej zielonej koronie.



  Kiedy siły ją opuściły, dotarło do niej, że tak naprawdę, jeszcze nigdy tak się nieczuła, to było coś nowego, nieznanego jej sercu. W jej żołądku wszystko się przewracało po tym co zobaczyła, serce było złamane , a łzy nie chciały przestać płynąć. Mózg odtwarzał co chwile tą sytuacje i nie chciał uwierzyć, nie potrafił uwierzyć. Zaciskała usta, żeby powstrzymać płacz, ale to nic nie dawało.
  Siedziała podkulona na drzewie okryta liśćmi i patrzyła w przestrzeń. Nie chciała żyć, nie chciała czuć, nie chciała myśleć, po prostu nic nie chciała. Pragnęła oderwać się od tej szarej rzeczywistości, ale nie miała gdzie pójść, nie chciała iść.
  Telefon bez przerwy dzwonił… to był Matt. Kiedy widziała to imię na wyświetlaczu przelatywało jej całe życie przed oczami i kończyło się na tym okropnym bólu. Z jednej strony nie chciała go znać, ale z drugiej kochała. W tej sytuacji nawet mama i Victoria nie mogły pomóc, nikt nie mógł jej pomóc.
   Do głowy napływały przeróżne myśli, wyobraźnia chciała to wykorzystać, ale Jessica nie.  Po dwóch godzinach dotarło do niej więcej wszystkiego, tych uczuć nie dało się wyłączyć. W pewnym momencie znieruchomiała i siedziała tak cały dzień i noc.

   Przez cały ten czas czuła bicie swojego serca, złamanego serca, widziała niebo, ale nic poza tym. Jakby ktoś ją zablokował. Różni ludzie przychodzili, odchodzili, gdzieś się śpieszyli, a ona nawet się nie poruszała. Nie spała, nie jadła tylko patrzyła.
   Nad ranem przyszły ciemne chmury, był wiatr i ona. Dopiero krople deszczu obudziły ją z tego transu. Poczuła wtedy, że wraca do siebie i do tego okropnego świata.  Przyglądała się małym dzieciom na chodniku i trawie. Rodzice szybko je zabierali lub chowali pod drzewami, aby nie zmokły. Dbali o nie, a maluchy się cieszyły. Nie wiedziały, co to okropny ból, który czeka je za parę lub paręnaście lat. Przecież życie to nie tylko słodycz, nigdy tak nie było i nigdy nie będzie.
   Przyglądając się tak tym scenkom upuściła but, lecz nikt tego nie zauważył, blondynki na drzewie nikt nie zauważał i nawet jej to pasowało, uniknęła zbędnych pytań, po raz kolejny.
   Dopiero po paru minutach zdecydowała się i zeskoczyła z gałęzi. Pomimo, że coraz bardziej padało ludzi było pełno, ale oni mieli parasolki. Wzięła swoje buty na obcasach do ręki i szła boso naprzeciw tłumom, cała mokra i zmarznięta. Ludzie się za nią oglądali, ale nie pytali. Nie zwracała na nich uwagi, nie miała planu, po prostu szła przed siebie, gdzie ją nogi poniosą.
   Po godzinie dotarła do najbardziej ruchliwej ulicy w centrum.
- Co ja tu robię? – spytała siebie samą patrząc w każdą możliwą stronę..
   Oglądała się na ludzi wokół niej, na samochody i codzienny korek, a wtedy w jej środku coś drgnęło. Łzy zaczęły znów spływać po policzkach, ale ona jedynie otarła je i przy największej ulewie stanęła na środku ulicy, spojrzała w niebo i nie zważając na wszystko co ją otacza zaczęła krzyczeć. To był nieznany jej krzyk, odkryła jaką ma siłę w swoim wnętrzu, co potrafi zrobić z własnym głosem:
- W tym świecie nie ma prawdziwej miłości…. Ludzie, miłość nie istnieje, jej nie ma, to tylko ludzka głupota… Zrozumcie to tylko głupota…
   Po tych słowach wybuchła jeszcze większym płaczem niż dotychczas, ale nie ruszyła się z miejsca, jedynie usiadła z braku sił do dalszej walki. Przechodnie oglądali się na nią jak na wariatkę, ale wśród nich był ktoś, kto spojrzał inaczej niż inni. To był David Johnson, który przy dniu wolnego wyszedł na miasto, żeby się zrelaksować i to on jako jedyny do niej podszedł. Nie mógł uwierzyć w jakim ta dziewczyna jest stanie: cała przemoknięta, obolała, zmarznięta siedziała i płakała.
- Chodź – szepnął do jej ucha pomagając wstać.
- Nieee… chcccce – wyjąkała nie wiedząc z kim rozmawia, z reszto to było jej nawet obojętne. – Niech ten… samochód mnie… przejedzie… Niech… mnie zabije… Tak będzie lepiej… dla was… dla mnie… dla niego – jąkała się wybuchając jeszcze bardziej.
- Nie pozwolę na to – właśnie wtedy rozpoznała ten głos z imprezy i trzymając ledwie się jego ręki wpadła w jego ramiona.
- Nie rozumiem… Nie chce zrozumieć… Jak on mógł – szlochała.
   Pomimo tego, że była cała mokra David przytulił ją. Nie patrzył czy też będzie mokry i próbował sprowadzić z ulicy. Mimo że korek ruszył ludzie za nimi nie trąbili, oni po prostu współczuli.
   Płakała przez całą drogę, nie umiała się uspokoić, to było tak silne, że czasami czuła, że traci grunt pod nogami, a wtedy chłopak przetrzymywał ją mocniej. Prowadził, bronił i chronił.  W połowie drogi dziewczyna spytała:
- Gddzziiee iidzziemmy?
- Tam gdzie będziesz bezpieczna, gdzie poczujesz się lepiej – szeptał próbując wciąż ją uspokoić i ogrzać. Nawet oddał jej swoją marynarkę, ale i ona już dawno przemokła.

**** **** **** **** **** 

   Tak szczerze? To ja pisząc ten rozdział uroniłam parę łez, a Wy co o tym myślicie? ;*



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy