15 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ TRZECI



 
   Około trzeciej nad ranem Jessica w końcu poruszyła się na jednej z gałęzi drzewa. Powolnym ruchem nałożyła na siebie kurtkę, która służyła jej przez te kilka godzin jako okrycie skulonego ciała. Czuła zimno i sztywność większości mięśni, która była spowodowana niską, nocną temperaturą i jedną pozycją od wielu godzin.
   Dziewczyna z wielkim trudem rozprostowała nogi i spuściła je wolno, aby zwisały z gałęzi. Przez dłuższą chwile zastanawiała się jaki będzie najlepszy sposób na zejście z drzewa. Trwało to dość długi czas, gdyż jej mózg funkcjonował na zwolnionych obrotach. Była zmęczona i senna. Wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy powróciły do niej i całkowicie pozbawiły sił, jednak po małej rozgrzewce w pozycji siedzącej, blondynka poczuła przepływ ciepła i zeskoczyła na ławkę.
W pierwszej chwili czując pod stopami drewniane deski, zachciała się, jednak po zejściu na równą płaszczyznę chodnika było zdecydowanie lepiej.

   Rozejrzała się dookoła, jednak nikogo nie było w parku, nie licząc ptaków i wiewiórki, która siedząc pod latarnią , pochłaniała orzechy z porzuconej, niedaleko zielonego kosza, torebki. Jess podeszła do niej i wysypała pozostałą zawartość na ławkę, a opakowanie wyrzuciła w przeznaczone miejsce. Małe stworzonko patrzyło na nocną towarzyszkę, wielkimi oczami chowając się pod krzewem, jednak gdy zobaczyła, że zagrożenie odchodzi, wyskoczyła zwinnymi ruchami na oparcie siedzenia i wróciła do swojego zajęcia.

   Jessica szła powoli wąskimi ścieżkami oraz ulicami i myślała, co powinna w takiej sytuacji zrobić. Miała wiele myśli na sekundę, lecz zmęczenie nie dawało jej spokoju, a oczy same się zamykały. Postanowiła nawet szybciej iść, aby rozgrzać każdą partie swojego ciała, jednak to pomagało w minimalnym stopniu.

   Kiedy miała pokonane już piętnaście minut drogi na skróty, pojawił się przed nią wysoki brunet, z brodą i podartym ubraniem. Ona jednak nie poczuła strachu, nadal kierowała nią obojętność.
- Witam śliczną panienkę – zaczął nieznajomy, a z jego ust czuć było alkohol – Gdzie tak wędrujesz moja piękna? – zapytał.
- Odwal się – odparła ze złością i próbowała go wyminąć.
- A co powiesz na to, abyśmy się trochę razem przeszli, niedaleko stąd mieszkam – stanął jej na drodze i żeby się nie przewrócić, złapał Jess na ramię.
- Powiedziałam, żebyś się odwalił – krzyknęła i pchnęła faceta z całej siły w krzaki – I nie waż się więcej do mnie podchodzić – popatrzyła na niego z góry i po chwili ruszyła dalej przed siebie. W ogóle nie wzruszona tym co się wydarzyło.

   Po czterdziestu minutach od zejścia z drzewa, cała zmarznięta i z obolałymi nogami stanęła przed czarnymi drzwiami domu przyjaciółki. Po jej makijażu nic nie zostało, łzy zmyły wszystko. Zadzwoniła dwa razy, jak to miała w zwyczaju, srebrnym dzwonkiem i opierając się o ciemną barierkę z różnymi wzorami kwiatów, pozostało jej jedynie czekanie na reakcje osoby wewnątrz.

   Po około pięciu minutach, zaświeciło się światło nad drzwiami i przy bramie, a w progu pojawiła się Victoria w pidżamie i z zaspanymi oczami, gdzie powieki same opadały.  Jej uwagę od razu przykuła Jess. Ten widok nawet ją trochę przeraził i przy okazji rozbudził, gdyż była pewna, że po wiadomości, którą dostała kilka godzin temu wszystko się ułoży i w końcu dziewczyna z każdym dniem będzie coraz bardziej szczęśliwa.
   Jednak wszystko było inaczej, na przekór, gorzej niż kiedykolwiek indziej. Jessica była silna i nigdy się nie poddawała, a tym bardziej nigdy nie przychodziła tutaj w takim stanie po swojej kłótni z Mattem, co prawda potrafiła się rozpłakać opowiadając o wszystkim, ale jednak była silna.
- Miałaś rację, ja nie dam rady. To wszystko mnie przerosło – wyznała i zaczęła znowu płakać.


   Vic przytuliła ją i wprowadziła do środka. Zaprowadziła prosto do dużego salonu z kremowymi ścianami i brązowymi meblami, gdzie w prawym rogu stał duży, plazmowy telewizor, w którym leciał teraz jakiś horror o wampirach. Na szafce obok stały zdjęcia dziewczyn z poprzednich wakacji w 2013 roku, kiedy pojechały do Hiszpanii na dwa tygodnie odrywając się od jakiejkolwiek pracy i ludzi, oraz portret chłopaka Victorii - Nathana. Dookoła nastrój wesołości nadawały kolorowe dodatki na podłodze, ścianach i meblach, które wspólnie kupiły, siedząc w sklepie około czterech godzin.

   Brunetka zabrała od Jess kurtkę i podała jej podgrzewany koc, aby zrobiło jej się cieplej. Sama natomiast pobiegła do kuchni bez żadnego słowa, żeby zrobić ich ulubioną grejpfrutową herbatę tak dla rozgrzania. W czasie, kiedy woda się gotowała ona, co chwilę sprawdzała czy przyjaciółka, chociaż w minimalnym stopniu się uspokoiła.

  
Wzięła dwa, zielone kubki gorącej cieczy i zaniosła na niewielki stolik w salonie. Usiadła obok Jess i przytuliła ją jeszcze raz jak siostrę. One nawet zachowywały się tak jakby nimi były i zawsze mogły na siebie liczyć. Tym razem było tak samo, ich charaktery choć inne, doskonale się komponowały i dopełniały. W ich przypadku, działanie w pojedynkę przynosiło marne rezultaty, jednak gdy robiły coś wspólnie, powstawały cuda. Nawet największa kłótnia, szybko się kończyła i po chwili nawet nie było widać, czy coś się wydarzyło, czy nie. Taka już była dziewczyn natura, że nie wytrzymywały bez siebie ani jednego dnia, a co powiedzieć miesiąca lub sześciu, kiedy Victoria wyruszała ze swoją ekipą w trasę koncertową.

   Po chwili milczenia, Jess wzięła niewielki łyk z kubka i zaczęła opowiadać o tym, co się dzisiaj wydarzyło:
- Kiedy wysłałam ci wiadomość, byłam w trakcie nakładania na talerze całej kolacji, jaką dla Matta przygotowałam, abyśmy mogli poświętować, moje wielkie osiągnięcie. A gdy wchodziłam do jadalni on wrócił tak jakby do pracy, więc spytałam, po co w ogóle przyszedł i wyznałam mu prosto w twarz, że go nie rozumiem. On wtedy… - przerwała, a po policzku popłynęły pojedyncze łzy, które otarła chusteczką. – Znowu mnie uderzył, a wtedy ja w przepływie chwili zwaliłam ze stołu naczynia i otwartego laptopa. Matt zaczął na mnie wrzeszczeć, a ja, co mogłam zrobić? Czułam przegraną i uciekłam z domu. Siedziałam chyba z jakieś siedem godzin na drzewie, przynajmniej tak wskazywał zegar, w naszym parku i płakałam mając w głowie tylko jedno słowom, które on wykrzyczał.
- Jak ono brzmiało? – zapytała Vic głaszcząc ją po ramieniu, ale jednocześnie nie mogąc sobie uświadomić jak bardzo cierpi jej kochana przyjaciółka.
- Idiotko. Wcześniej słyszałam to wiele razy z jego ust, ale tym razem wywołało to w moim sercu wielki ból, którego nie potrafię się pozbyć. Wydaje mi się, że to wszystko przez to, że dotarło do mnie, że mu wcale, a wcale na mnie nie zależy, że on w ogóle mnie nie docenia i nie podoba mu się moja wielka pasja.
   Zaczęła bardziej płakać i jednocześnie owinęła się mocniej kocem, a przyjaciółka objęła ją swoim ramieniem mówiąc, że teraz będzie inaczej, że będzie lepiej, ale nie powiedziała „będzie dobrze”, bo obie nienawidziły tego stwierdzenia. Obiecała jednak, że pomoże w każdej sytuacji, ze względu na wszystko.

   Przez łzy na twarzy Jess po chwili pojawił się uśmiech, ale nie wynikał on z usłyszanych przed chwilą słów.
- Skąd ten uśmiech na twojej twarzy? – spytała Vic.
- Przypomniała mi się jak dzisiaj… - nie dokończyła opowiadania o swoim idolu, na którego wbiegła, bo przerwał jej dzwonek.
- Zaraz mi dokończysz tylko sprawdzę, kto nachodzi mnie w środku nocy poza tobą.

   Poszła szybkim krokiem do drzwi i osłupiała zauważając swojego nocnego gościa, którego w ogóle się nie spodziewała w najbliższym czasie.
- Phillip, co ty tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być teraz u Roberto razem z chłopakami? Przecież mieliście sobie zrobić męski wieczór, bez dziewczyn i ogólnie rozerwać się trochę przed trasą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy