19 lipca 2015

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY


   Witajcie słoneczka moje ☺

   Ten rozdział w najbliższym czasie miał nie powstać, tak jak wiele rzeczy w ciągu tych dwóch dni.  Jednak rzeczywistość jest inna, wszystko jest niezgodne z moim planem, a ja próbuje znaleźć właściwą drogę i czas dla siebie.

   Podobno sny mnie inspirują, tak mówiłam, ale z piątku na sobotę, było zupełnie inaczej. One mnie pouczały i w taki oto sposób złamałam wszystkie możliwe reguły i zasady własnego życia. Były kłótnie, był płacz i zgrzytanie zębami, ale w końcu nadeszło długo oczekiwane porozumienie. :*

   Mam nadzieje, że spodoba Wam się trochę zbuntowana Jessica, zapraszam do czytanka ;)


Manka ♥



**** **** **** **** ****


- Dav, słyszałeś? – zapytał Roberto szturchając chłopaka w ramię.
- Ale co? – zdziwił się brunet i spojrzał za siebie.
- Ktoś cię woła, nie wiem kto, ale chyba jakaś kobieta.
- Rob znów masz przesłuchy – zaczął się śmiać. – Chodź lepiej, bo Philip padnie nam zaraz z głodu i go nie odratujemy – David poklepał przyjaciela lekko w plecy i ruszył przed siebie z mnóstwem pomysłów w głowie. Nie mógł już doczekać się jak zobaczy Jessice, jak zobaczy jej uroczy uśmiech i będzie mógł pokazać jej każde z jego ulubionych miejsc w tym studiu. Nie zwracał uwagi na zmęczenie po tak długiej nocy pełnej marzeń i planowania. Nie chciał przyznać się przed sobą, ale miał małego stresika przed spotkaniem z dziewczyną. Chciał w tym miejscu wypaść przed nią jak najlepiej, a powoli mijający czas nasilał wszystkie jego uczucia.
- Ja nie mam przesłuchów – wyrwał Davida z rozmyślań Roberto i ruszył powolnym krokiem w stronę drzwi nasłuchując głosów z oddali.

- Roberto! David! – ponownie dało się słyszeć damskie nawoływanie w oddali, jednak tym razem barwa głosu wskazywała na błaganie i mały strach.
- Słyszałeś? – od razu zareagował Vega.
- Ale co? – zapytał zdenerwowany Johnson.
- Stój i słuchaj – rozkazał mu Latynos, zastępując mu drogę.
- Chol*ra zostaw mnie – krzyk dochodził z oddali. – David! Roberto! Proszę, wiem, że mnie słyszycie – barwa głosu z każdą chwilą zmieniała się ze zdenerwowania w błagalny krzyk z nutą nadziei.

- Czy to przypadkiem nie jest głos Jess? – odparli w tym samym momencie. Po wymienieniu się spojrzeniami, odłożyli szybko rzeczy i torebki z jedzeniem na parapet okna przy ogromnych drzwiach. Przy okazji zostawili też karteczkę dla Johna – ochroniarza, dwudziestosześcioletniego, który w tym momencie miał przerwę i jak zawsze w tym czasie gdzieś zniknął.

   David i Roberto spojrzeli na siebie i puścili się biegiem w stronę dochodzącego głosu i  po paru sekundach znaleźli się przy drzewie, gdzie wisiała zaczepiona o gałąź przepustka Jessicy, a na trawniku leżała jej komórka.
- Jessica tu była – odparł Dav schylając się po telefon.

- Chyba widzę – odparł zdenerwowany Rob. – Może lepiej powiedz mi, co się tu stało? Co się takiego wydarzyło, że krzyczała, żeby ją ktoś zostawił? – chłopak oparł głowę o dłoń i zaczął myśleć.
- Chyba nie myślisz, że Andy znowu chce poznać nową osobę, która jest sławna i do tego ładna? – spojrzał na Latynosa Johnson.
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Co robimy?
- Chyba warto dowiedzieć się co nieco od ochrony, powinni coś przecież wiedzieć – mówił z powagą, ale także i z nutą zakłopotania w głosie.
- Już ci nie śpieszno do „umierającego Philipa”? – zaśmiał się Roberto.
- Jessica jest ważniejsza, a nasz Paterson może wykorzystać Francisa lub sam się ruszyć, mu raczej nic nie zrobią – odparł bez przemyślenia swoich słów.
- Czy ja o czymś nie wiem? – poruszył brwiami Rob szczerząc się od ucha do ucha.
- Nie, a o co w ogóle  chodzi? – zdziwił się Dav.
- Jess ważniejsza od kumpli? Czyżbyś coś ukrywał?
- Nie – pokręcił przecząco głową. – Ona jest na równi z wami, jednak nie zna tego miejsca. Jest dla mnie tak samo ważna jak Victoria, którą prawdopodobnie ratowałbym pierwszą, a potem dopiero was – zażartował i klepnął Vegę w plecy. – Chodź musimy załatwić tą sprawę i wracać, bo inaczej jeszcze długo posiedzimy sobie na planie dzisiejszego dnia.
- OK., chodźmy – uśmiechnął się Roberto i dokładnie w jego głowie zaświtała myśl, że tutaj rozkwita coś poważnego. Nie wierzył całkowicie w słowa kumpla i chciał się dowiedzieć jak te sprawy się same potoczą, bez niczyjej pomocy. A jeżeli będzie ona potrzebna, od razu wkroczy do akcji.




- Właź do środka – ochroniarz w podeszłym wieku pchnął Jessice do środka szarego budynku, gdzie na biały drzwiach widniał ogromny, czarny napis „OCHRONA” oraz ważniejsze nazwiska ludzi pracujących w tej branży.
- Może trochę delikatniej, nie jestem jakąś rzeczą, aby mnie popychać i traktować w taki sposób w jaki właśnie pan to czyni -  zaczęła krzyczeć blondynka, gdy udało jej się utrzymać równowagę. Nie spuszczała także wzroku z tego mężczyzny, a w jej oczach iskrzyła złość. – Zobaczymy jak pan będzie czuł się, gdy wytoczę wam proces – zaczęła go straszyć.
- I myślisz młoda panno, że uda ci się mnie zastraszyć? – zaczął z niej drwić i się śmiać. – Jesteś zwykła fanką, która nie wie, w jaki sposób się tu dostała, lecz nie martw się. Spotka cię bardzo należyta kara, a teraz siadaj na tym krześle – rozkazał wskazując miejsce w małym pokoiku z jego imieniem na biurku i zdjęciem rodziny.
- Nie dziękuje, postoje, panie Kevinie – posłała mu sztuczny uśmiech i oparła się o biurko. Mężczyzna jedynie machnął ręką, a gdy Jess zauważyła, że facet ma zamiar wyjść, dodała. – A propos, nie jestem żadną zwykłą faneczką i  proszę nie mówić do mnie „młoda panno”.
    Kevin chciał to oczywiście skomentować, jednak w drzwiach pojawił się szczupły, wysoki, z bujnął czupryną blondyn, który na jej widok szczerze się uśmiechnął, a w jego oczach pojawiły się złote iskierki. Miał na sobie białą, do połowy rozpiętą, koszulę, czarne spodnie od garnituru oraz trzymał w dłoni sporą kanapkę, która była już do połowy spożyta, a przynajmniej tak wydawało się dziewczynie.
- Co się dzieje? – zapytał młodzieniec po połknięciu posiłku.
- Mamy kolejną sprytną fankę, której udało się dostać na teren stacji i która uważa, że może wiele, a tak naprawdę nic nie zdziała w tym przypadku, bo idę zawiadomić szefostwo i policje.
- A to nie jest przypadkiem Jessica Braun, ta najlepsza przyjaciółka Victorii? – zapytał zaciekawiony chłopak.
- Jakiej Victorii? – zdenerwował się starszy mężczyzna.
- Victorii Justice. Głównej bohaterki serialu Victorious.
- W końcu ktoś normalny dzisiejszego dnia – odparła Jessica. – Nawet się cieszę, że przyszedłeś, pomimo że szczerze chyba już na dobre przestałam lubić ochronę.
- Cicho bądź – wrzasnął Kevin. – Czy to prawda, co mówi John? – skierował to pytanie do stojącej blondynki, a ona jedynie przewróciła oczami robiąc grymas niezadowolenia na twarzy i krzyżując ręce na piersiach. – Czy raczysz mi odpowiedzieć, czy uważasz się za tak wielką gwiazdę, że aż ci mowę odebrało? – irytował się mężczyzna.
- Przecież kazałeś jej być cicho – skomentował to młody ochroniarz stojąc oparty o framugę drzwi i kończąc posiłek.
- Taka rozgadana i buntownicza, że jakoś teraz jej przeszło i postanowiła się nie odzywać uznając moją wygraną? – mówił drwiąco.
- Nie, pan nie wygrał, bo nie było żadnej gry, ani nic tego typu. Natomiast te informacje, które wypowiedział John, dobrze pamiętam imię? – spojrzała na blondyna.
- Tak…
- Podałam je w momencie naszego spotkania, ale pan nie raczył mnie nawet posłuchać, teraz jednak, gdy każdy z nas wie jaka jest prawda, muszę panów przeprosić, bo muszę skorzystać z łazienki.
- Przecież nie skończyliśmy –  Kevin McCartney skrzyżował ręce na piersiach i zaczął tupać jedną nogą.
- Fakt, ale chyba nie chce mieć pan tutaj kałuży i przy okazji niech mi pan uwierzy, nie chce pan wiedzieć, jak wygląda moja złość – uśmiechnęła się uroczo i wyminęła ochroniarza. – Gdzie znajdę toaletę? – zapytała Johna podchodząc do drzwi.
- Drugie drzwi po prawej.
- Dzięki.
    Ruszyła wąskim korytarzem i zaraz już przekręcała srebrny klucz przy zamku. Stanęłam na pierwszym lepszym sedesie i próbowała otworzyć okno. Jednak większość z nich jedynie się uchylała, a ona nie mogła przekręcić w odpowiedni sposób klamki, aby je otworzyć. To tego były bardzo małe, jednak Jessica czuła, że ze swoim drobnym ciałem uda jej się przecisnąć. Kiedy miała już się poddać, zauważyła, że w ostatniej kabinie klamka okna jest przekręcona do odpowiedniej pozycji. Kiedy próbowała je otworzyć, usłyszała na korytarzu.
- I tak muszę to zgłosić do szefa. Ona nie miała przepustki i już nie ode mnie zależy, co ją spotka z ich strony.
- No właśnie, nie od ciebie to zależy, tylko ode mnie. To jest mój dzień i nikt mi go nie popsuje – wyszeptała i okno się otworzyło. Wyśliznęła się zgrabnym ruchem na zewnątrz.
    Sprawdzając co chwile, czy nikt nie idzie, zaczęła biec w stronę drzewa, które widziała z daleka. Miała nadzieje, że to jest to samo drzewo, z którego spadła.
    Gdy odwróciła się, aby sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie, poczuła zderzenie z jakimś człowiekiem i upadła.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy