O masakra...
Nie potrafię w ogóle uwierzyć własnym oczom, nie było mnie tutaj tak długi czas...
Nie to nie może być prawda...
Tak bardzo Was wszystkich przepraszam, każdego z osobna... Po prostu ja nawet nie jestem w stanie określić, kiedy ten czas mi tak ucieka... Jak nie studniówka, to ciągła nauka do matury...
A teraz coś mi się wydaje, że będzie jeszcze gorzej niż było... :(
Minęło mi już 7 dni ferii oraz weekend, ale jego nie warto wliczać, bo balowałam na własnym balu studniówkowy, do białego rana... Było naprawdę fajnie, wszystko dopisało i zespół był super... Tyle nerwów sobie przez to popsuła, ale było warto :D
Mam nadzieje, że mi wybaczycie tak długą nieobecność, a teraz już bez rozpisywania się, zapraszam na bardzo długi rozdział dwudziesty dziewiąty... :*
Manka ♥
**** **** **** **** ****
Po godzinnej jeździe, samochód Francisa stanął na dużej polanie, gdzie
znajdował się jedynie wielki budynek, a obok niego mała, drewniana chatka. Nic
więcej, tylko polana, las i nieznana jeszcze dziewczynom daleka przestrzeń za
nimi i przed nimi.
- Co tu robimy? – zapytała Jessica.
- Mówiliśmy, ze niespodzianka – odparł Francis wychodząc z samochodu.
- Ale… - znów nie dokończyła Victoria.
- Żadnego ‘’ale’’ – przerwał jej Philip.
Wszyscy, po kolei, wysiedli z auta próbując rozprostować nogi, a dziewczyny postanowiły, że pójdą na szarym końcu i udawały wielce obrażone, że chłopakami nie chcą im powiedzieć, o co chodzi. Fran i David po chwili rozmowy z pozostałymi członkami zespołu, weszli do dużego budynku, a pozostała czwórka czekała opierając się o drewniane belki, służące za płot.
Jessica skubała kwiatek, kiedy ponownie pojawił się brunet z grubym mężczyzną, którego twarz wyglądała nawet sympatycznie, pomimo mnóstwa tatuaży i ogólnego wyglądu gangstera.
- To wam się przyda – rzucił w ich stronę rękawiczki, tak aby każdy mógł je złapać. – A po za tym jestem Dany – przedstawił się dziewczynom i uściskał im lekko dłonie.
- Miło cię poznać – powiedziały wspólnie, a Vic dodała. – A może ty nam zdradzisz, dlaczego tutaj jesteśmy, bo oni nie chcą powiedzieć – odparła wskazując na szczerzących się chłopaków.
- Cóż… Chyba nie mogę…
Victoria zaczęła z nimi dyskutować, a Jess korzystając z okazji powoli oddalała się od nich, aby zobaczyć co jest w środku, nie mogła dłużej czekać, ciekawość zżerała ją od środka.
Uchyliła powoli wielkie, drewniane wrota, tak, aby nie skrzypiały i zauważyła Francisa z jakimś innym mężczyzną przy quadzie. Podeszła do nich bardzo blisko i z uśmiechem, żeby nikogo nie przestraszyć powiedziała.
- Tak trudno było powiedzieć, że jedziemy na quadach? – zapytała.
- Jak tyś się tu znalazła, mieli was pilnować – zapytał zakłopotany Fran wskazując rękami w wiele stron.
- Kłócą się, więc łatwo się wymknąć – wystawiła mu język i zwróciła się do wysokiego szatyna podając mu rękę. – Cześć, jestem Jessica.
- Matt – przedstawił się chłopak, a ją ścisnęło w żołądku na wspomnienie tego imienia. – Miło cię poznać.
- Ciebie także, a więc iloma jedziemy i gdzie? – zwróciła się do blondyna.
- Czterema? – zapytał.
- Jak to, któryś z was nie umie jeździć? – zaśmiała się.
- Nie… - odpowiedział kręcąc głową.
- Więc widzisz, jedziemy na sześciu. Ja umiem jeździć, Vic trochę gorzej, ale umie – posłała mu szeroki uśmiech i wyszła zabierając niebieski kask. – Biorę ten – podniosła do góry i już jej nie było.
- Skąd masz ten kask? – zapytali pozostali, kiedy Jessica do nich podeszła.
- Z tego budynku – wskazała dłonią za siebie.
- Jak się tam znalazłaś? – zapytał David.
- Kłóciliście, więc sobie poszłam. Mogłeś mi powiedzieć, że jedziemy na quady – szturchnęła go w ramie.
- Quady? – zdziwiła się Victoria. – Ja na nie, nie wsiadam – zaprotestowała.
- Oj wsiądziesz, wsiądziesz – machnęła ręka Je.
- Nie ma mowy – wkurzyła się.
- To jedziesz z którymś z chłopaków, albo ze mną. Wybieraj.
- To już wole jechać sama – nie wybrała, ale nadal była obrażona i wkurzona. – Z wami nie ma jazdy jako pasażer, zaraz albo wyląduje na ziemi, albo coś gorszego.
- Mówiłam, ze pojedziesz - uśmiechnęła się Jessica.
- Dlaczego nie chciała jechać sama? – szepnął jej na ucho Roberto, podchodząc nieco bliżej, tak żeby nikt nie słyszał.
- Vic ma złe wspomnienia z dzieciństwa – wytłumaczyła. – Kiedyś spadła i złamała rękę i tak jej zostało.
Po chwili wszyscy weszli do środka po tym jak Matt otworzył drzwi i Francis pokazał im rządek sześciu quadów, każdy w innym kolorze.
- Mój niebieski – krzyknęła Jessica i pobiegła do quada.
- Mój zielony – krzyknęli wspólnie David i Francis. – Nie, bo mój.
To był wyścig, na który wszyscy spoglądali z wielkim zaciekawieniem. Chłopaki dobiegli do niego w tym samym momencie i zaczęli się przepychać. Krzyczeli i już mieli się bić, kiedy podeszła do nich wkurzona Jess, wcisnęła się między nich i krzyknęła:
- Koniec, albo się dogadacie, albo zostajecie tutaj, pomimo że to był pewnie wasz pomysł.
- Nie mam mowy, mój jest zielony – zaczęli wspólnie.
- Bo zaraz żaden nie będzie miał tego koloru – próbowała ich rozdzielić. – Dam go Victorii.
- To nie fair – oburzyli się.
- Więc się uspokójcie i dogadajcie – zmierzyła ich wrogim spojrzeniem i oparła się o swój niebieski quad pokazując wszystkim, aby poczekali. Po jakiś 5 minutach milczenia zapytała. – Jaka decyzja?
- David jedzie pierwszy, a ja wracam – wytłumaczył Francis.
- Dziękuje – odparła oburzona, spoglądając na nich z wrogim spojrzeniem.
Zapięła kask i kiedy wszyscy już mieli wybrane dla siebie quady dowiedziała się od Danego jaka jest najlepsza trasa i ruszyła za płot, który otworzył Matt. Mieli je wypożyczone na cały dzień, więc nie musieli patrzeć co chwila na zegarek i mijający czas.
Jessica była pełna energii, która pojawiała się w jej wnętrzu za każdym razem, niespodziewanie. Ciekawość tych miejsc o tak czystym powietrzu, pomimo że niedaleko było LA, stawała się coraz większa z każdą, mijającą sekundą. Od dziecka kochała przyrodę tak jak jej mama i nikt nigdy nie zabraniał jej chlapania się w kałużach, babrania w ziemi, robienia błotnistych babeczek. Wiele z tych przeróżnych nawyków pozostało, a niektóre stały się czymś obrzydliwym, ale w tym momencie nie wspomnienia się liczyły, lecz otaczająca ich natura, obcowanie z nią.
Zachwycała się każdym kwiatkiem widzianym przy drodze, drzewem, a nawet głosami zwierząt, które były przy tym wszystkim bardzo ciche, ale dosłyszalne.
- Ścigamy się? – usłyszała za sobą głos Davida.
- OK. – uśmiechnęła się i dodała gazu.
Jechali tak, z wielką prędkością, przez piękny, zielony las, aż do największego z drzew, gdzie miała być meta tak jak ustalili krzycząc nawzajem do siebie, gdy ich quady były ze sobą na równi, a to nie było łatwym zadaniem. Ich pozycje w bardzo szybkim tempie się zmieniały i nikt nie ustępował.
Pozostawili całą czwórkę daleko w tyle, więc kiedy Jess dojechała jako pierwsza zeszła na ziemie i postanowiła pochodzić po lesie. Brunet przyjechał jedynie o ułamek sekundy za nią i także poszedł w ślady dziewczyny czekając na pozostałych, wleczących się gdzieś bardzo daleko za nimi.
- Wygrałam z tobą – wystawiła mu język i usiadła na trawie pełnej leśnych kwiatów, kiedy do niej doszedł.
- Miałaś farta – odparł.
- Tak, tak. Pocieszaj się tą myślą – zrobiła się wredna.
- Nie muszę się pocieszać, ja to wiem – do głowy wpadł mu świetny pomysł i od razu pokazał śnieżnobiałe zęby.
- Co tak się szczerzysz? – zapytała widząc jego minę.
- A co nie mogę? – zaskoczył ją. – Chodź coś ci pokaże.
- Nie ma mowy, wiem, że coś wymyśliłeś. Widzę to po twojej minie.
- Wcale nie – pokręcił przecząco głową. – Nic nie kombinuje.
- Nie wierze ci.
- No chodź – chciał podać jej rękę.
- Obiecaj albo przyrzeknij, że nic nie kombinujesz i nie knujesz.
- Przyrzekam – przyłożył rękę do serca w geście składanej obietnicy. – Chodź.
- Dobra – wstała i otrzepała spodnie. – A gdzie?
- Prosto – wskazał dłonią na jakieś zielone krzaki i puścił ją przodem. Kiedy stanęła przy nich i chciała się odwrócić zakręcił nią, aby stała twarzą do niego i zaczął się przybliżać. Ona nie wiedząc o co mu chodzi postanowiła automatycznie się cofać i kiedy miała już coś powiedzieć wpadła do małej rzeczki.
- Kretyn – wysyczała przez zęby. – Obiecałeś
- I dotrzymałem obietnicy, nie kombinowałem w tamtym momencie, ja już miałem wszystko zaplanowane – uśmiechnął się szyderczo od ucha do ucha.
- Daj mi rękę – skierowała te słowa doniośle w jego stronę.
Na początku się wahał, lecz uległ i skierował swoją dłoń w jej stronę, a ona nie czekając wciągnęła go z całej siły do wody.
- Masz za swoje, a teraz sobie tu siedź – zaczęła wychodzić, lecz on złapał ją w pasie.
- Nie tak prędko – pociągnął Jess w swoją stronę, aż miała oprócz spodni także bluzkę mokrą, no już była cała mokra.
- Idioto teraz mi zimno – pchnęła go do tyłu i szybko wyskoczyła z wody. – Nie lubię cię – fochneła się i ruszyła z powrotem.
Gdy dochodziła do swojego quada nadjechali Roberto i Philip. Zauważywszy Jessice zaczęli się śmiać i mało nie wjechali w drzewo.
- Zaraz się zabijecie – skomentowała.
- Urządziliście sobie kąpiel? – zaśmiał się Roberto.
- Nie, to przez tego kretyna – wskazała na bruneta, który pojawił się za nią.
- Pamiętaj, że ten kretyn to twój przyjaciel – wyszeptał jej do ucha.
- Spadaj – udawała obrażoną i przestała zwracać na niego uwagę. –Gdzie Vic i Francis?
- Jadą, są za zakrętem – wskazał Philip.
- Jak tam? Aż tak strasznie? – spytała Je przyjaciółkę, która właśnie przy niej stanęła.
- Nie – pokręciła przecząco głową i pojechała uśmiechnięta dalej, krzycząc. – Jest zajebiście.
- Poczekałabyś na nas – krzyknęła za nią i założyła szybko kask. – Nie patrz się tylko wsiadaj – spojrzała na mokrego chłopaka. – Jak będziesz jechał to wyschniesz.
Nacisnęła gaz i już jej nie było. Po pięciu minutach chłopaki zrównali się z dziewczynami i teraz jechali już wspólnie na pustej przestrzeni. Nie było lasu tylko piaszczysta i nieco błotnista droga. W pewnym momencie zabrakło im Davida i Jess gwałtownie zahamowała zostając w tyle w chmurze piasku. Rozglądała się dookoła, ale nigdzie nie było go widać. Myślała, że to jego następny głupi żart, ale zaczęła krzyczeć:
- David! David to nie jest śmieszne, pokaż się.
- Wszystko w porządku? – podjechał do niej Philip.
- Gdzie Dav? – zapytała.
- Nie wiem – pokręcił głową. – Wrócić sprawdzić?
- Nie, ja pojadę i jak go znajdę to do was dołączymy.
- OK, jak coś będziemy czekać na końcu trasy.
Pomachała mu i ruszyła z powrotem. Z jednej strony była na niego zła, że prawdopodobnie wymyślił coś tak głupiego, że potem tego pożałuje, a z drugiej bała się, że jej przyjacielowi coś się stało. Gdy gwałtownie skręciła zauważyła chłopaka stojącego przy quadzie z komórką w dłoni.
- Musisz mnie straszyć? – podjechała do niego jak najbliżej i zdjęła kask.
- Nikogo nie straszę, to, to debilstwo się zepsuło – kopnął koło wkurzony.
- Nie kop, bo zepsujesz jeszcze bardziej – odsunęła go na bok. – A teraz daj telefon, bo masz go chyba jako jedyny z nas wszystkich.
- Rob jeszcze ma – poprawił ją, a ona zabrała mu jedynie komórkę z dłoni i wykręciła numer Danego, który widniał na quadzie.
- Dany?... To ja Jessica… Słuchaj mnie uważnie… Za lasem jeden z quadów wysiadł i nie chce odpalić, zabierzesz go stąd, a my pojedziemy we dwójkę na moim... Davida… Ten zielony… Dzięki ci… Do zobaczenia wieczorem… Pa.
- To teraz jedziemy twoim? – spytał zdziwiony.
- Tak, no chyba, że chcesz iść na koniec trasy piechotą? – spojrzała na niego unosząc jedną brew do góry.
- Nie ma mowy, ale już się nie wkurzasz?
- Wkurzam, ale jakoś z tobą przeżyje – zaśmiała się.
- Ale wiesz, że ja prowadzę? – chciał się upewnić, więc zapytał.
- Tak wiem – przepuściła go choć tego nie chciała, bardzo tego nie chciała.
David ruszył bardzo szybko, bo chciał dogonić pozostałych, a Jessica nie mogła podziwiać widoków, bo chłopak miał postanowienie i uparł się, że się nie podda i zaraz do nich dojedzie i to w krótszym czasie niż zaplanował.
Zobaczyli ich na drodze dopiero po piętnastu minutach. Victoria obejrzała się za nimi jako pierwsza i się zatrzymała.
- A gdzie jeszcze jeden quad? – spytała zaskoczona.
- Zepsuł się – szybko wytłumaczyła Jess i pragnęła się pośmiać, ale chłopak ruszył do przodu. – Nie dałeś mi z nią pogadać – walnęła go w plecy.
- Potem sobie pogadacie i nie moja wina, ze się zepsuł – czuła, że jest zły.
- Twoja, twoja – zaczęła chichotać, a potem zauważyła, ze przed nimi jest mnóstwo błota. – David uważaj…
Brunet ominął jedną kałużę i kiedy zaczął się śmiać, że niepotrzebnie panikuje, jadąc na prostej i trochę pagórkowej drodze w niektórych miejscach, zauważył ogromnego bajora i nie zdążył zahamować. Znaleźli się na środku tego obrzydlistwa, a dziewczyna stanęła na siedzeniu.
- Widzisz co zrobiłeś? – zaczęła na niego wrzeszczeć. – Możesz mi powiedzieć jak się teraz stąd wydostaniemy na suchy, piaszczysty ląd?
- Yyy… - podrapał się po głowie. – Z tym będzie mały problem?
- Mały? – krzyczała. – Jesteśmy na środku tej plamy i nie wiesz jak jest tu głęboko. Nie mogłeś patrzeć przed siebie tylko na boki?
- Nie mogłem – krzyknął na nią.
- Więcej cię nie zabiorę, zostawię cię tam na pożarcie…
- Nie zrobisz tego – zaśmiał się i narysował jej błotną kreskę na twarzy.
- Fuu… Zabieraj to obrzydlistwo, wystarczy, że mam całe spodnie w tym.
- Co się st… - nie dokończyła Victoria i Philip, bo zahamowali w ostatniej chwili.
- No to macie niezły problem – zaśmiał się Roberto.
- Coś jeszcze? – spojrzeli na niego w tym samym czasie, z tą samą miną.
- Nie nic, już się nie odzywam – chłopak podniósł ręce w geście poddania się.
- Wiesz, że jesteś idiotą, prawda? – znowu zaczęła Jessica.
- Obiło mi się o uszy – zażartował.
- Nam też – wtrąciła się cała czwórka.
Dziewczyna była taka zła, że wepchnęła brunetowi swój kask i próbowała się odwrócić poprzednio związując włosy w kok. Prawie by jej się udało, gdyby nie ta przeklęta, śliska podeszwa, przez którą się zachwiała i poleciała do przodu. Dav widząc to złapał ją w ostatniej chwili, ale ona była i tak za późno i razem wylądowali w błocie.
- Super – skomentowała, a pozostali zaczęli się śmiać. – Co się śmiejesz? – odwróciła się do bruneta i rzuciła go błotem.
- Nie daruje ci tego – zaczął się poruszać w jej stronę, a potem miała już całą głowę w tej brązowej mazi.
Rzucali się tak, aż Jessice poprawił się humor. Już nie krzyczała i nie mierzyła nikogo wzrokiem. Jedynie się śmiała i pozostali też mieli na sobie błotniste plamy, bo to raz nie trafiła Jessica, a raz David.
- Chyba wam już wystarczy – próbowała ich powstrzymać Vic. – Dav wyciągaj quad i jedziemy dalej.
Chłopak zaczął go pchać i po chwili wylądował twarzą w błocie. Wszyscy włącznie z nim, mało nie zlali się ze śmiechu, a po chwili całą brązową twarz miała także Jess, którą wywalił przypadkowo brunet.
- Dziękuje ci bardzo.
- Nie ma sprawy, ta kąpiel dobrze ci zrobi – zaśmiał się i powoli udało im się razem wyciągnąć niebieskiego quada za pomocą liny i oczywiście przyjaciół.
Od razu po wyjściu, nie zwracając uwagi na swój tragiczny stan, ruszyli dalej.
Po 30 minutach śmiania się, ukazało się ich oczom duże jezioro i wodospad – to był finał tej wyprawy.
- Wyścig – krzyknęli chłopaki wspólnie i quady z wielką prędkością ruszyły przed siebie, do upragnionej mety.
- Co tu robimy? – zapytała Jessica.
- Mówiliśmy, ze niespodzianka – odparł Francis wychodząc z samochodu.
- Ale… - znów nie dokończyła Victoria.
- Żadnego ‘’ale’’ – przerwał jej Philip.
Wszyscy, po kolei, wysiedli z auta próbując rozprostować nogi, a dziewczyny postanowiły, że pójdą na szarym końcu i udawały wielce obrażone, że chłopakami nie chcą im powiedzieć, o co chodzi. Fran i David po chwili rozmowy z pozostałymi członkami zespołu, weszli do dużego budynku, a pozostała czwórka czekała opierając się o drewniane belki, służące za płot.
Jessica skubała kwiatek, kiedy ponownie pojawił się brunet z grubym mężczyzną, którego twarz wyglądała nawet sympatycznie, pomimo mnóstwa tatuaży i ogólnego wyglądu gangstera.
- To wam się przyda – rzucił w ich stronę rękawiczki, tak aby każdy mógł je złapać. – A po za tym jestem Dany – przedstawił się dziewczynom i uściskał im lekko dłonie.
- Miło cię poznać – powiedziały wspólnie, a Vic dodała. – A może ty nam zdradzisz, dlaczego tutaj jesteśmy, bo oni nie chcą powiedzieć – odparła wskazując na szczerzących się chłopaków.
- Cóż… Chyba nie mogę…
Victoria zaczęła z nimi dyskutować, a Jess korzystając z okazji powoli oddalała się od nich, aby zobaczyć co jest w środku, nie mogła dłużej czekać, ciekawość zżerała ją od środka.
Uchyliła powoli wielkie, drewniane wrota, tak, aby nie skrzypiały i zauważyła Francisa z jakimś innym mężczyzną przy quadzie. Podeszła do nich bardzo blisko i z uśmiechem, żeby nikogo nie przestraszyć powiedziała.
- Tak trudno było powiedzieć, że jedziemy na quadach? – zapytała.
- Jak tyś się tu znalazła, mieli was pilnować – zapytał zakłopotany Fran wskazując rękami w wiele stron.
- Kłócą się, więc łatwo się wymknąć – wystawiła mu język i zwróciła się do wysokiego szatyna podając mu rękę. – Cześć, jestem Jessica.
- Matt – przedstawił się chłopak, a ją ścisnęło w żołądku na wspomnienie tego imienia. – Miło cię poznać.
- Ciebie także, a więc iloma jedziemy i gdzie? – zwróciła się do blondyna.
- Czterema? – zapytał.
- Jak to, któryś z was nie umie jeździć? – zaśmiała się.
- Nie… - odpowiedział kręcąc głową.
- Więc widzisz, jedziemy na sześciu. Ja umiem jeździć, Vic trochę gorzej, ale umie – posłała mu szeroki uśmiech i wyszła zabierając niebieski kask. – Biorę ten – podniosła do góry i już jej nie było.
- Skąd masz ten kask? – zapytali pozostali, kiedy Jessica do nich podeszła.
- Z tego budynku – wskazała dłonią za siebie.
- Jak się tam znalazłaś? – zapytał David.
- Kłóciliście, więc sobie poszłam. Mogłeś mi powiedzieć, że jedziemy na quady – szturchnęła go w ramie.
- Quady? – zdziwiła się Victoria. – Ja na nie, nie wsiadam – zaprotestowała.
- Oj wsiądziesz, wsiądziesz – machnęła ręka Je.
- Nie ma mowy – wkurzyła się.
- To jedziesz z którymś z chłopaków, albo ze mną. Wybieraj.
- To już wole jechać sama – nie wybrała, ale nadal była obrażona i wkurzona. – Z wami nie ma jazdy jako pasażer, zaraz albo wyląduje na ziemi, albo coś gorszego.
- Mówiłam, ze pojedziesz - uśmiechnęła się Jessica.
- Dlaczego nie chciała jechać sama? – szepnął jej na ucho Roberto, podchodząc nieco bliżej, tak żeby nikt nie słyszał.
- Vic ma złe wspomnienia z dzieciństwa – wytłumaczyła. – Kiedyś spadła i złamała rękę i tak jej zostało.
Po chwili wszyscy weszli do środka po tym jak Matt otworzył drzwi i Francis pokazał im rządek sześciu quadów, każdy w innym kolorze.
- Mój niebieski – krzyknęła Jessica i pobiegła do quada.
- Mój zielony – krzyknęli wspólnie David i Francis. – Nie, bo mój.
To był wyścig, na który wszyscy spoglądali z wielkim zaciekawieniem. Chłopaki dobiegli do niego w tym samym momencie i zaczęli się przepychać. Krzyczeli i już mieli się bić, kiedy podeszła do nich wkurzona Jess, wcisnęła się między nich i krzyknęła:
- Koniec, albo się dogadacie, albo zostajecie tutaj, pomimo że to był pewnie wasz pomysł.
- Nie mam mowy, mój jest zielony – zaczęli wspólnie.
- Bo zaraz żaden nie będzie miał tego koloru – próbowała ich rozdzielić. – Dam go Victorii.
- To nie fair – oburzyli się.
- Więc się uspokójcie i dogadajcie – zmierzyła ich wrogim spojrzeniem i oparła się o swój niebieski quad pokazując wszystkim, aby poczekali. Po jakiś 5 minutach milczenia zapytała. – Jaka decyzja?
- David jedzie pierwszy, a ja wracam – wytłumaczył Francis.
- Dziękuje – odparła oburzona, spoglądając na nich z wrogim spojrzeniem.
Zapięła kask i kiedy wszyscy już mieli wybrane dla siebie quady dowiedziała się od Danego jaka jest najlepsza trasa i ruszyła za płot, który otworzył Matt. Mieli je wypożyczone na cały dzień, więc nie musieli patrzeć co chwila na zegarek i mijający czas.
Jessica była pełna energii, która pojawiała się w jej wnętrzu za każdym razem, niespodziewanie. Ciekawość tych miejsc o tak czystym powietrzu, pomimo że niedaleko było LA, stawała się coraz większa z każdą, mijającą sekundą. Od dziecka kochała przyrodę tak jak jej mama i nikt nigdy nie zabraniał jej chlapania się w kałużach, babrania w ziemi, robienia błotnistych babeczek. Wiele z tych przeróżnych nawyków pozostało, a niektóre stały się czymś obrzydliwym, ale w tym momencie nie wspomnienia się liczyły, lecz otaczająca ich natura, obcowanie z nią.
Zachwycała się każdym kwiatkiem widzianym przy drodze, drzewem, a nawet głosami zwierząt, które były przy tym wszystkim bardzo ciche, ale dosłyszalne.
- Ścigamy się? – usłyszała za sobą głos Davida.
- OK. – uśmiechnęła się i dodała gazu.
Jechali tak, z wielką prędkością, przez piękny, zielony las, aż do największego z drzew, gdzie miała być meta tak jak ustalili krzycząc nawzajem do siebie, gdy ich quady były ze sobą na równi, a to nie było łatwym zadaniem. Ich pozycje w bardzo szybkim tempie się zmieniały i nikt nie ustępował.
Pozostawili całą czwórkę daleko w tyle, więc kiedy Jess dojechała jako pierwsza zeszła na ziemie i postanowiła pochodzić po lesie. Brunet przyjechał jedynie o ułamek sekundy za nią i także poszedł w ślady dziewczyny czekając na pozostałych, wleczących się gdzieś bardzo daleko za nimi.
- Wygrałam z tobą – wystawiła mu język i usiadła na trawie pełnej leśnych kwiatów, kiedy do niej doszedł.
- Miałaś farta – odparł.
- Tak, tak. Pocieszaj się tą myślą – zrobiła się wredna.
- Nie muszę się pocieszać, ja to wiem – do głowy wpadł mu świetny pomysł i od razu pokazał śnieżnobiałe zęby.
- Co tak się szczerzysz? – zapytała widząc jego minę.
- A co nie mogę? – zaskoczył ją. – Chodź coś ci pokaże.
- Nie ma mowy, wiem, że coś wymyśliłeś. Widzę to po twojej minie.
- Wcale nie – pokręcił przecząco głową. – Nic nie kombinuje.
- Nie wierze ci.
- No chodź – chciał podać jej rękę.
- Obiecaj albo przyrzeknij, że nic nie kombinujesz i nie knujesz.
- Przyrzekam – przyłożył rękę do serca w geście składanej obietnicy. – Chodź.
- Dobra – wstała i otrzepała spodnie. – A gdzie?
- Prosto – wskazał dłonią na jakieś zielone krzaki i puścił ją przodem. Kiedy stanęła przy nich i chciała się odwrócić zakręcił nią, aby stała twarzą do niego i zaczął się przybliżać. Ona nie wiedząc o co mu chodzi postanowiła automatycznie się cofać i kiedy miała już coś powiedzieć wpadła do małej rzeczki.
- Kretyn – wysyczała przez zęby. – Obiecałeś
- I dotrzymałem obietnicy, nie kombinowałem w tamtym momencie, ja już miałem wszystko zaplanowane – uśmiechnął się szyderczo od ucha do ucha.
- Daj mi rękę – skierowała te słowa doniośle w jego stronę.
Na początku się wahał, lecz uległ i skierował swoją dłoń w jej stronę, a ona nie czekając wciągnęła go z całej siły do wody.
- Masz za swoje, a teraz sobie tu siedź – zaczęła wychodzić, lecz on złapał ją w pasie.
- Nie tak prędko – pociągnął Jess w swoją stronę, aż miała oprócz spodni także bluzkę mokrą, no już była cała mokra.
- Idioto teraz mi zimno – pchnęła go do tyłu i szybko wyskoczyła z wody. – Nie lubię cię – fochneła się i ruszyła z powrotem.
Gdy dochodziła do swojego quada nadjechali Roberto i Philip. Zauważywszy Jessice zaczęli się śmiać i mało nie wjechali w drzewo.
- Zaraz się zabijecie – skomentowała.
- Urządziliście sobie kąpiel? – zaśmiał się Roberto.
- Nie, to przez tego kretyna – wskazała na bruneta, który pojawił się za nią.
- Pamiętaj, że ten kretyn to twój przyjaciel – wyszeptał jej do ucha.
- Spadaj – udawała obrażoną i przestała zwracać na niego uwagę. –Gdzie Vic i Francis?
- Jadą, są za zakrętem – wskazał Philip.
- Jak tam? Aż tak strasznie? – spytała Je przyjaciółkę, która właśnie przy niej stanęła.
- Nie – pokręciła przecząco głową i pojechała uśmiechnięta dalej, krzycząc. – Jest zajebiście.
- Poczekałabyś na nas – krzyknęła za nią i założyła szybko kask. – Nie patrz się tylko wsiadaj – spojrzała na mokrego chłopaka. – Jak będziesz jechał to wyschniesz.
Nacisnęła gaz i już jej nie było. Po pięciu minutach chłopaki zrównali się z dziewczynami i teraz jechali już wspólnie na pustej przestrzeni. Nie było lasu tylko piaszczysta i nieco błotnista droga. W pewnym momencie zabrakło im Davida i Jess gwałtownie zahamowała zostając w tyle w chmurze piasku. Rozglądała się dookoła, ale nigdzie nie było go widać. Myślała, że to jego następny głupi żart, ale zaczęła krzyczeć:
- David! David to nie jest śmieszne, pokaż się.
- Wszystko w porządku? – podjechał do niej Philip.
- Gdzie Dav? – zapytała.
- Nie wiem – pokręcił głową. – Wrócić sprawdzić?
- Nie, ja pojadę i jak go znajdę to do was dołączymy.
- OK, jak coś będziemy czekać na końcu trasy.
Pomachała mu i ruszyła z powrotem. Z jednej strony była na niego zła, że prawdopodobnie wymyślił coś tak głupiego, że potem tego pożałuje, a z drugiej bała się, że jej przyjacielowi coś się stało. Gdy gwałtownie skręciła zauważyła chłopaka stojącego przy quadzie z komórką w dłoni.
- Musisz mnie straszyć? – podjechała do niego jak najbliżej i zdjęła kask.
- Nikogo nie straszę, to, to debilstwo się zepsuło – kopnął koło wkurzony.
- Nie kop, bo zepsujesz jeszcze bardziej – odsunęła go na bok. – A teraz daj telefon, bo masz go chyba jako jedyny z nas wszystkich.
- Rob jeszcze ma – poprawił ją, a ona zabrała mu jedynie komórkę z dłoni i wykręciła numer Danego, który widniał na quadzie.
- Dany?... To ja Jessica… Słuchaj mnie uważnie… Za lasem jeden z quadów wysiadł i nie chce odpalić, zabierzesz go stąd, a my pojedziemy we dwójkę na moim... Davida… Ten zielony… Dzięki ci… Do zobaczenia wieczorem… Pa.
- To teraz jedziemy twoim? – spytał zdziwiony.
- Tak, no chyba, że chcesz iść na koniec trasy piechotą? – spojrzała na niego unosząc jedną brew do góry.
- Nie ma mowy, ale już się nie wkurzasz?
- Wkurzam, ale jakoś z tobą przeżyje – zaśmiała się.
- Ale wiesz, że ja prowadzę? – chciał się upewnić, więc zapytał.
- Tak wiem – przepuściła go choć tego nie chciała, bardzo tego nie chciała.
David ruszył bardzo szybko, bo chciał dogonić pozostałych, a Jessica nie mogła podziwiać widoków, bo chłopak miał postanowienie i uparł się, że się nie podda i zaraz do nich dojedzie i to w krótszym czasie niż zaplanował.
Zobaczyli ich na drodze dopiero po piętnastu minutach. Victoria obejrzała się za nimi jako pierwsza i się zatrzymała.
- A gdzie jeszcze jeden quad? – spytała zaskoczona.
- Zepsuł się – szybko wytłumaczyła Jess i pragnęła się pośmiać, ale chłopak ruszył do przodu. – Nie dałeś mi z nią pogadać – walnęła go w plecy.
- Potem sobie pogadacie i nie moja wina, ze się zepsuł – czuła, że jest zły.
- Twoja, twoja – zaczęła chichotać, a potem zauważyła, ze przed nimi jest mnóstwo błota. – David uważaj…
Brunet ominął jedną kałużę i kiedy zaczął się śmiać, że niepotrzebnie panikuje, jadąc na prostej i trochę pagórkowej drodze w niektórych miejscach, zauważył ogromnego bajora i nie zdążył zahamować. Znaleźli się na środku tego obrzydlistwa, a dziewczyna stanęła na siedzeniu.
- Widzisz co zrobiłeś? – zaczęła na niego wrzeszczeć. – Możesz mi powiedzieć jak się teraz stąd wydostaniemy na suchy, piaszczysty ląd?
- Yyy… - podrapał się po głowie. – Z tym będzie mały problem?
- Mały? – krzyczała. – Jesteśmy na środku tej plamy i nie wiesz jak jest tu głęboko. Nie mogłeś patrzeć przed siebie tylko na boki?
- Nie mogłem – krzyknął na nią.
- Więcej cię nie zabiorę, zostawię cię tam na pożarcie…
- Nie zrobisz tego – zaśmiał się i narysował jej błotną kreskę na twarzy.
- Fuu… Zabieraj to obrzydlistwo, wystarczy, że mam całe spodnie w tym.
- Co się st… - nie dokończyła Victoria i Philip, bo zahamowali w ostatniej chwili.
- No to macie niezły problem – zaśmiał się Roberto.
- Coś jeszcze? – spojrzeli na niego w tym samym czasie, z tą samą miną.
- Nie nic, już się nie odzywam – chłopak podniósł ręce w geście poddania się.
- Wiesz, że jesteś idiotą, prawda? – znowu zaczęła Jessica.
- Obiło mi się o uszy – zażartował.
- Nam też – wtrąciła się cała czwórka.
Dziewczyna była taka zła, że wepchnęła brunetowi swój kask i próbowała się odwrócić poprzednio związując włosy w kok. Prawie by jej się udało, gdyby nie ta przeklęta, śliska podeszwa, przez którą się zachwiała i poleciała do przodu. Dav widząc to złapał ją w ostatniej chwili, ale ona była i tak za późno i razem wylądowali w błocie.
- Super – skomentowała, a pozostali zaczęli się śmiać. – Co się śmiejesz? – odwróciła się do bruneta i rzuciła go błotem.
- Nie daruje ci tego – zaczął się poruszać w jej stronę, a potem miała już całą głowę w tej brązowej mazi.
Rzucali się tak, aż Jessice poprawił się humor. Już nie krzyczała i nie mierzyła nikogo wzrokiem. Jedynie się śmiała i pozostali też mieli na sobie błotniste plamy, bo to raz nie trafiła Jessica, a raz David.
- Chyba wam już wystarczy – próbowała ich powstrzymać Vic. – Dav wyciągaj quad i jedziemy dalej.
Chłopak zaczął go pchać i po chwili wylądował twarzą w błocie. Wszyscy włącznie z nim, mało nie zlali się ze śmiechu, a po chwili całą brązową twarz miała także Jess, którą wywalił przypadkowo brunet.
- Dziękuje ci bardzo.
- Nie ma sprawy, ta kąpiel dobrze ci zrobi – zaśmiał się i powoli udało im się razem wyciągnąć niebieskiego quada za pomocą liny i oczywiście przyjaciół.
Od razu po wyjściu, nie zwracając uwagi na swój tragiczny stan, ruszyli dalej.
Po 30 minutach śmiania się, ukazało się ich oczom duże jezioro i wodospad – to był finał tej wyprawy.
- Wyścig – krzyknęli chłopaki wspólnie i quady z wielką prędkością ruszyły przed siebie, do upragnionej mety.
Nareszcie, nie mogłam się doczekać rozdziału ;P Oczywiście wyszedł świetny, dużo śmiechu i zabaw ;) dodaj szybko kolejny /Jagoda
OdpowiedzUsuń