22 lutego 2015

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY


   Hejka :*

   Zgodnie z planem pojawia się rozdział na blogu, niedziela to niedziela :)
   Prawie sześć stron w Wordzie, pierwszy raz tyle udało mi się napisać. Część jest z poniedziałku, a część dzisiaj dopisałam...
   Mam nadzieje, że Wam się spodoba i w duchu liczę na komentarze... ♥

   Do kolejnego napisania ;)
Manka ♥



**** **** **** **** ****

- David – zerknęła w dół przepaści, kiedy chłopak ledwie trzymał się jakiegoś wystającego kamienia.
- Idź po pomoc – rozkazał. – Wytrzymam.
- Nie zostawię cię – położyła się na kamienistym prochu i piasku. Nachylając się nieco do przodu, a zarazem w dół, chwyciła jego dłoń. Poczuła mocne szarpnięcie do przodu, gdy jedna z jego rąk puściła podporę. Mogła spaść, ale się nie dała. Brunet trzymał się mocno kamienia, a Jessica jego nadgarstek. – Nie puszczaj proszę cię.
- Nie zamierzam, ale jednak myliłem się, długo tak nie wytrzymam – powiedział drżącym głosem, a nogami szukał jakiegoś podparcia.
    Dziewczyna nie rozglądając się wcisnęła nogi w szczelinę znajdującą się tuż za nią, aby nie mogła się poruszyć do przodu, aby była choć w jakimś stopniu unieruchomiona, ponieważ jeśli druga ręka nie wytrzyma polecą razem. Złapała go teraz dwoma rękami, a parę sekund później palce drugiej ręki nie wytrzymały. Oboje nie przewidzieli sytuacji, która nastąpiła po paru krótkich chwilach.
   Blondynka źle trzymała chłopaka i jego ręka się wyśliznęła, a ją pociągnęło do przodu. Prawie razem wisieli już nad kamieniami i jakimiś górskimi krzewami.
-  David musisz podać mi rękę – wyszeptała, bo tylko na szeptanie było ją teraz stać.
- Polecimy razem – nadal szukał jakiegoś podparcia, a jego lewa ręka zwisała sztywno w dół, strach ją sparaliżował i brunet nie mógł nad nią zapanować.
- Nie spadniemy, daj mi rękę – wyciągnęła jak tylko mogła swoją dłoń w jego stronę, a nogami wciąż szukała szczeliny. – Daj mi rękę – powtórzyła.
   Ta sytuacja przeraziłaby zapewne wiele osób, a pewnie większość nie chciałaby na to patrzeć. Jessica mogła w każdej chwili zsunąć się jeszcze bardziej, lecz nie poddawała się i złapała pierwszo chłopaka w ramieniu, a potem podciągnęła trochę do siebie, aby chwycić tak nadgarstek, żeby już w żaden możliwy sposób nie wyśliznął się.
- Nie puszczę cię – wyszeptała ze łzami w oczach. – Victoria, Phillip – krzyczała, a słowa odbijały się echem w oddali.
- Nie płacz – powiedział do niej ze smutnym wyrazem twarzy.
- Nie… - przerwała, bo dopiero teraz uświadomiła sobie, że płacze, że szlocha jak dziecko.
   Czuła palący ból w rękach, ale się nie poddawała. Pociągnęła chłopaka w swoją stronę o wiele mocniej niż wcześniej, a on chwycił dłonią kamień przy którym leżała. Czuła, że jego ręka ponownie się wyślizguje, więc próbowała chwycić go w innym miejscu.
    Nie masz już sił – te słowa pojawiły się w jej głowie w najgorszym momencie.
    Nie, ja dam radę – pomyślała i znowu pociągnęła, aż poczuła szarpnięcie w mięśniach przy ramieniu. Udało jej się, David już był prawię przy niej, nie wisiał, a wtedy pojawili się Philip, Roberto i Francis.
    Zauważywszy co się dzieje podbiegli do nich i wciągnęli bruneta jeszcze do przodu i pomogli wstać. Jessica nie chciała puścić jego dłoni, pomimo że byli daleko od przepaści, a potem wpadła w jego ramiona.
- Bałam się, że cię nie utrzymam, że spadniesz. Wolałabym być na twoim miejscu, ty masz więcej siły, a ja mogłam cię wypuścić – nie przestawała.
- Nie mów tak, udało ci się, wciągnęłaś mnie na górę. Uratowałaś mnie – głaskał ją po włosach.
- A co jeśli znowu coś się stanie, gdy będziemy wracać? – zaniepokoiła się.
- Nie będziemy tędy wracać – pojawił się przy nich Francis.
- Jak to? – zdziwiła się Victoria i Jessica.
- Roberto zna, bo kiedyś znalazł, drugą drogę, jest dłuższa i wychodzi się z drugiej strony, ale jakoś poradzimy sobie z powrotem do quadów.
- Chodźmy na górę, a potem wrócimy – zaproponował Philip. – Wy jeszcze tam nie byliście.
- No właśnie chodźmy – złapał Jess między łokciem a ramieniem. Dziewczyna zasyczała z bólu i się skrzywiła. – Co jest? – zaniepokoił się brunet.
- Nic takiego – odparła rozmasowując sobie tamto miejsce.
- Pokaż – złapał ją za łokieć i podciągnął rękaw do góry. Zauważył dużą czerwoną plamę, która zmieniała się stopniowo w fioletową. – To ma być nic?
- Cicho… - uciszyła go, aby reszta nie słyszała.
- To ma być nic? – powtórzył ciszej patrząc na jej twarz.
- Musiałam sobie tam coś naderwać, kiedy cię wciągałam – opuściła wzrok, aby nie patrzeć na niego.
- Mogłaś powiedzieć.
- Idziecie? – zapytała Vic wychylając się za głazu.
- Tak – powiedziała pośpiesznie Jess zsuwając materiał w dół.
- Mamy sobie do pogadania – szepnął jej na ucho.
- Nie musisz dziękować – wystawiła mu język i pobiegła za przyjaciółką.
- Jessica chodź tutaj – po chwili, jak Jess pojawiła się na samej górze, Philip zawołał ją, siadając na kamieniu nad wodospadem i wskazując wolne miejsce obok siebie.
- Co? – zapytała zdezorientowana dziewczyna, która myślami była o wiele dalej.
   Zastanawiała się, jak to teraz będzie, jak może się wymigać od pytań bruneta, który prawdopodobnie nie odpuści. Jeśli natomiast nic nie będzie mówił, co będzie dziwne, należycie będzie zacząć się bać. Czyny są gorsze niż słowa i lepiej o nich nie wiedzieć. Tak samo Jess, zdecydowanie woli nie znać tych jego sposobów, ponieważ wystarcza jej swoja osoba, której zdarza się być okrutną i to dość często, a co powiedzieć o chłopaku z podobną, a nawet lepszą wyobraźnią.
- Jessica! – usłyszała ponownie swoje imię, tym razem z ust Victorii.
- Co się dzieje?
- Gdzie błądzisz? – spytała patrząc jej głęboko w oczy.
- Nigdzie… Jestem tutaj z wami…
- Raczej nie – pojawił się obok niej uśmiechnięty Roberto.
- Oj dajcie spokój – machnęła ręką i bez zastanowienia zaczęła się tłumaczyć. – Na chwilę pogłębiła się w pomysłach do książki, a wy od razu patrzycie na mnie jakbym była wielką podejrzaną przez państwo, przez wszystkich obywateli Ameryki, a jak wiemy nie jest ich mało.
- Nie myślisz o książce – oznajmiła jej Vic krzyżując ręce na piersiach i robiąc groźną minę.
- Myślę! Dlaczego sądzisz, że tak nie jest? – odwróciła wzrok.
- Ponieważ, gdy w twojej głowie świta nowy pomysły od razu bierzesz coś do pisania i potrafisz nawet zawrzeć je na kamieniu… Teraz natomiast tego nie zrobiłaś – nadal patrzyła tym złym, a zarazem podejrzliwym spojrzeniem.
- Bo… ja… - zaczęła się jąkać. - Myślę o tym, co niedawno napisałam. Chcę to ulepszyć, bo niezbyt mi pasuje – szybko wymyśliła wymówkę.
- Nie kłam – powiedzieli wspólnie Rob i Vi.
- Nie kłamię – zaprzeczyła.
- Kłamiesz – nie odpuszczali.
- Nie…
- Kłamiesz – przerwali jej ze śmiechem.
- Oj… Dajcie wy mi spokój – wkurzyła się i poszła do Philipa, który patrzył nadal wyczekująco w ich stronę.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską na twarzy, kiedy usiadła obok niego.
- Tak… - spojrzała przed siebie. – Wszystko w porządku.
- To dlaczego jesteś taka cicha i odległa? – szturchnął ją swoim ramieniem. – Uśmiechnij się.
- Nie mam ochoty – powiedziała bez uczuć i rozejrzała się dookoła.

- Co ci się tutaj najbardziej podoba? – spytał po długiej chwili wpatrywania się w jej różne wyrazy twarzy.
- Jaskinia i wodospad są cudowne, mogłabym tu zamieszkać, choć miałabym problem z wyjściem, aby nie zamoczyć ubrań – odparła, nie spoglądając na chłopaka.
- Jaka jaskinia?
- No ta pod nami, na dole. Znalazłam ją dzisiaj, gdy uciekałam przed Davidem.
- Pod nami? – nie dowierzał chłopak.
- Tak, nie wiedziałeś?
- Nie – zaprzeczył. – Nikt mi o tym nie mówił, a sam tego nie widziałem choć lubię poznawać nowe, nieznane miejsca, a wiedz, że mnie jest wszędzie pełno. Pokażesz mi gdy wrócimy?
- No pewnie. Z wielką chęcią, ale potem możesz być cały mokry i to nie z mojej winy.
- Wyschnę tak samo jak ty.
- Co? – spytała nie wiedząc, o co mu chodzi.
- Już jesteś sucha, pomimo że wcześniej się płukałaś.
- A no tak – walnęła się teatralnie w czoło. – A gdzie w ogóle jest Johnson i Evans?
- Nie wiem, nie widziałem ich od kiedy tu przyszliśmy, zniknęli szybciej niż tu weszli.
   Wzruszyła na jego słowa ramionami i przesunęła się jeszcze bliżej wodospadu, spuszczając nogi, a uderzająca o skały woda moczyła jej buty i spodnie. Po paru sekundach znalazła się w swoim magicznym świecie książki. Przed oczami przeleciały chwile, które przeżyła Emma – bohaterka jej książki, która martwi się o wszystko dookoła siebie. Bardziej zależy jej na przyjaciółce niż na swoim życiu. Znajduje w swoim zagubionym wnętrzu siłę do działania…
- Wiem, mam pomysł, ona musi uwieść kumpla swojego byłego chłopaka, który przebywa z nią przez cały czas – wykrzyknęła.
- Właśnie o to mi chodziło, jak dopada cię ta niepohamowana, nagła wena twórcza – zauważyła zła Victoria, a potem odwróciła się plecami od znajomych.
- Tak wiem, wiem. Dajcie mi długopis i kartkę, proszę.
- A może być sam długopis? – zaproponował Roberto pojawiając się obok niej.
- A jak ty się tu pojawiłeś? Przecież byłeś tam – wskazywała w kilka stron. – Jak?
- Podszedłem do wody, gdy rozmyślałaś nad tymi twoimi sprawami, to chcesz?
- Oczywiście, że tak…, ale za chwilę, muszę pogadać z tą brunetką, która się na mnie fochneła.
- Wcale nie – usłyszała za swoimi plecami.
- Co ty tu robisz? – spojrzała do góry.
- Stoję i słucham jak o mnie zapominasz lub już to zrobiłaś.
- Nie zapomniałam o tobie, o tobie nie da się zapomnieć moja kochana psiapsiółko – wstała i przytuliła dziewczynę, aż tamta ledwo łapała oddech.
- Mogłabyś mnie puścić, bo się uduszę.
- Już, już kochana – puściła. – Ale nie gniewaj się na mnie.
- Nie będę choć…
- Jakie „choć”? Co to ma znaczyć? – założyła ręce na biodrach.
- Nic… - nie dokończyła, bo zostało jej przerwane.
- Niespodzianka – wyskoczył za skał Francis, a obok dziewczyn pojawił się David krzycząc:
- Buu…
   Jessica ze strachu zachwiała się na skałach, a przez śliskie podeszwy pośliznęła się i poleciała do tyłu. W krótkim czasie zdążyła jedynie zamknąć oczy i zatkać nos.
   Po chwili poczuła mocny chłód i ból przez zderzenie ze zwierciadłem wodnym.
- Jessica – usłyszała wynurzając się na powierzchnie. – Jessica!
   Spojrzała mokra w górę i zauważyła całą piątkę pochyloną w dół z przerażonymi wyrazami twarzy.
- Jessica odezwij się – krzyknęła Vic nie widząc jej. – Ty kretynie, to przez ciebie – walnęła Francisa, a potem Davida w głowę.
- Za co to? – oburzył się Fran. – To on wyskoczył obok was – wskazała na zaniepokojonego bruneta, który miał wielki strach w oczach, a jego serce waliło jak oszalałe.
- Ty też brałeś udział w tej głupiej zabawie – ponownie go walnęła.
- Ej – krzyknął.
- Ona ma racje idioto – wydusił z siebie pierwsze słowa po tym okropnym zdarzeniu Philip.
- Skacze – oznajmił David wstając, a oni uznali, że ten chłopak nie myśli racjonalnie, że on w ogóle w tym momencie nie myśli.
- Chyba, cię pogięło – zatrzymał go Roberto zagradzając mu drogę. - Nie puszczę cię, jeśli ona zginęła ty też możesz skończyć tak samo – przywołał najokropniejszą wizję, a Vic się rozpłakała.
- Nie mów tak. Ona żyje, ona na pewno żyję – zaczęła krzyczeć i uderzała pięściami w tors Roba.
- Wszystko będzie dobrze – odciągnął i przytulił ją Phil.
- Skacze – powtórzył Johnson patrząc w dal i cofając się szybko do tyłu. Vega nie zdążył go złapać, bo brunet rozbieg się i zaraz już go nie było.
- David! - Jessica usłyszała przerażający głos przyjaciółki, a zaraz obok niej coś szybko poszło pod wodę, dopiero po chwili zrozumiała, że to był ktoś, a nie coś.
   Przerażona wpatrywała się parę metrów dalej od siebie. To uczucie miało nad nią kontrolę, nie mogła się poruszyć, a tym bardziej wydobyć z siebie najprostszego słowa.
   Ulgę przyniósł widok mokrego chłopaka, który rozglądał się energicznie w każdą stronę oprócz wodospadu.
- David nic ci nie jest? – usłyszeli razem krzyk chłopaków.
- Wszystko w porządku – odparł.
- Widzisz gdzieś Jess? – jąkała się od płaczu brunetka.
- Nie – krzyknął ze smutkiem w głosie.
- David – wyszeptała w jego stronę. – David odwróć się.
- Co jest? – przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Unosiła się tam na wodzie, cała mokra, przerażona i blada. – Jessica – wykrzyczał i od razu podpłynął biorąc ją w ramiona i wyściskując. – Tak bardzo się bałem, myślałem, że coś ci się stało.
- Jessica? Czy tyś powiedział Jessica? – krzyczeli z góry.
- Mogłeś mnie nie straszyć, to twoja wina – zaczęła się śmiać.
- Tak wiem. Jestem kretynem, a nawet gorzej niż kretynem – spuścił głowę.
- Nie jesteś, ty jesteś moim przyjacielem. Tylko prawdziwy przyjaciel tak się martwi i skaczę, bo musi mieć pewność, nie spoglądając na konsekwencje. Uświadamia je sobie dopiero jak jest już po wszystkim, kiedy skończy swoje działania – przytuliła go na tyle ile pozwalały jej ruchy w zimnej wodzie na środku jeziora.
- David, gdzie jesteś? – tym razem krzyczał Francis. – Odezwij się.
- Pokaż się im. Oni się martwią – popchnęła go lekko do przodu, odwrócił się do niej i po chwili razem odskoczyli w bok. Czwórka na górze była bardzo zniecierpliwiona i postradała wszelkie rozumy.
   Po chwili wyłonił się stając do nich plecami Paterson.
- Idiota – skomentowała blondynka ze śmiechem, a on automatycznie się odwrócił.
- Ja idiota, ja idiota? – powtarzał podpływając do blondynki. – Jak możesz tak mówić?
- Po co skakałeś i moczyłeś ciuchy? Nie wystarczyło, że on to zrobił? – uśmiechnęła się na samą myśl o tym.
- Bałem się o ciebie – przerwał, a po chwili szybko dopowiedział. – To znaczy o was… No i chciałem podnieść adrenalinę w swoim organizmie, było warto.
   Spojrzeli na niego jak na wariata nie zwracając uwagi na krzyki dochodzące z góry. Francis, Roberto i Victoria w pewnym momencie zaczęli się sprzeczać, a najbardziej cierpiał blondyn, który brał udział  w tej zabawie, która pociągnęła za sobą to, że pozostała trójka zniknęła nie dając znaku życia.
- Wiesz co Dav? – zaczął Philip. – Tylko dzięki tobie odkryliśmy nową rozrywkę pobudzającą hormony i która nigdy nam się nie znudzi.
- Chcesz w łeb? – wkurzył się Johnson.
- A niby za co? Nic nie zrobiłem.
- Ona mało nie zginęła, a ty cieszysz się, że będziesz mógł sobie poskakać.
- David w porządku, nic mi się nie stało. Nie musisz być dla niego taki okrutny – zatrzymała go Jess posyłając szczery i piękny uśmiech.
- Jessica! David ! Philip! – usłyszeli swoich przyjaciół.
- Pogódźcie się, a nie mierzycie się spojrzeniami. Jesteście najlepszymi kumplami i chyba nie będziecie się obrażać przez takie błahostki – powiedziała i odpłynęła w kierunku brzegu. – Nic się nam nie stało, jesteśmy cali i zdrowi – krzyknęła do tych na skałkach.
- Jess dzięki Bogu – uradowała się brunetka.
- Jeśli chcecie też skaczcie, nic nikomu się nie stanie, a do tego to fajna zabawa – dołączył do niej David.
- Tylko Roberto wyjmij i jakoś może podrzuć nam swój telefon, abyś go nie zamoczył – uprzedziła.
- Mój został w plecaku na quadzie.
- OK. To skacz bez zmartwień i problemów – zaśmiała się. – A twoja komórka? – zwróciła się do Davida.
- Co? – zdziwił się.
- Miałeś telefon, więc gdzie on jest?
- Tutaj – wskazał na swoją kieszeń w spodniach. – O kurcze – oprzytomniał i energicznie zaczął wyjmować komórkę.
- Co się dzieje? – zapytał Philip patrząc na ich miny.
- Mam! – krzyknął brunet i wyjął urządzenie. – Hej! Utopiłaś mi mój nowy telefon  w błocie – oburzył się próbując włączyć jakąkolwiek opcje.
- Ja ci utopiłam? Ja? - zaśmiała się dziewczyna.
- Tak ty – widać było, że przemawia przez niego złość.
- Niby w jaki sposób?
- Ty mnie wciągnęłaś, gdy chciałem ci pomóc.
- Nie zrobiłam tego specjalnie, a poza tym…
- Co?
- To ty nas „umieściłeś” w tej okropnej brei – zrobiła ruchami palców cudzysłowie.
- No i znowu się kłócą – skomentował Philip.
- My się nie kłócimy – zaprzeczyli odwracając się do chłopaka w tym samym czasie.
- Tak, tak… niech wam będzie.
- A co to ma być ?– spojrzała na niego Jess.
- Nic, nic… nie będę wam przeszkadzać – wyszedł na suchy ląd i postanowił w jakiś sposób porozumieć się z pozostałymi oraz wycisnąć ciuchy z nadmiaru wody.
- Nie moja wina, że ten grat postanowił się zepsuć – kontynuował Johnson.
- A może sam go zepsułeś i nie chcesz się do tego przyznać?
- Co jeszcze wymyślisz? Gdybym chciał go popsuć to wolałbym w ogóle nie jechać.
- To było nie jechać i nas tu nie zapraszać, jeśli ci to tak bardzo nie pasuje.
- Nie o to mi chodzi – wykrzyczał.
- A niby o co? – spojrzała wyczekująco.
- Nie wiem – wyznał po długiej chwili. – Nie potrafię tego zrozumieć, no kurcze, nie wiem jak to nazwać.
- A ja wiem… KŁAMSTWO.
- Ale… - próbował wytłumaczyć.
- Nie wysilaj się, już sobie odpłynę. Zniknę ci z oczu, abyś nie musiał mnie oglądać.
- To nie tak – krzyknął za Jess i dodał po cichu. - Nie chce stracić takiej przyjaciółki jak ty… Jesteś dla mnie bardzo ważna…
- Kto jest ważny? – pojawił się rozbawiony Philip, który znów był w wodzie.
- Jej pomysł do książki – skłamał wskazując na blondynkę próbującą porozumieć się z Roberto.
- Opowiedziała ci? – zdziwił się. – To jak poszedłem od razu skończyła się kłótnia?
- Nie, wyszło w trakcie… - zaśmiał się. – Chodź podpłyniemy zobaczyć, czy wracają, czy skaczą – ruszył do przodu, aby uniknąć pytań, zbędnych pytań, na które odpowie tylko kłamstwo.
- Francis skacz – usłyszeli Jessice.
- Ale to na pewno bezpieczne? – wahał się.
- Tak, chodź.
- Nie jestem pewny…
- To ja idę pierwsza – oznajmiła Victoria i się rozbiegła.
   Po chwili woda poleciała w stronę nadpływającego Davida i Philipa. Zaczęli się śmiać, że dziewczyna miała o wiele więcej odwagi od chłopaków parę lat od niej starszych. Gdy Je usłyszała za sobą śmiech nim się odwróciła Paterson popchnął ją aż zanurzyła się cała w wodzie.
- Idiota, no idiota – odparła wynurzając się.
- To za tamtego idiotę, a za tego wymyślę coś o wiele gorszego, więc radzę ci się bać.
- Raczej nie będę – zaśmiała się zauważając brunetkę tuż za nim.
- Jak to? – otworzył szeroko oczy.
- Tak to – krzyknęła Vic wskakując mu na plecy i razem poszli pod zwierciadło, a pozostali zaczęli się śmiać.
   Po chwili pojawił się obok nich Evans i Vega, którzy postanowili sobie na górze, że wspólnie skoczą na bombę. Jessica została ochlapana jako jedyna, ponieważ stała najbliżej.
- Czy ja mam wam coś zrobić? – wkurzyła się ocierając twarz.
- Yyy… - spojrzeli na siebie. – Nie!
- A może jednak?
- Nie dziękujemy.
- A co powiecie na pozostawienie was tutaj na pożarcie dzikich zwierząt? – zaśmiała się.
- Dobry pomysł – przyznał jej rację David za co został zmierzony spojrzeniem. – No chyba się nie obraziłaś, prawda?
- No przykro mi, ale chyba się obraziłam.
- O co chodzi? – spytała jednocześnie cała niewtajemniczona trójka.
- Pokłócili się – odparł Phil.
- My się nie kłócimy – znowu powtórzyli wcześniejsze słowa tym samym tonem i zaczęli się śmiać.
   Właśnie w tamtym momencie zapomnieli, o co w ogóle poszło i po krzyku nie było najmniejszego śladu.

   Po wydostaniu się z jeziora i osuszeniu ubrań, postanowili  posiedzieli długi czas na zielonej trawie zajadając się przepysznymi kanapkami Francisa z kurczakiem i mnóstwem świeżych warzyw.
- A pamiętacie minę Roberto wtedy przy szpitalu? – śmiała się Victoria na samą myśl o wspomnieniach. – Myślałam, że on wtedy już nigdy nie odzyska mowy.
   Zresztą to był najlepszy czas na wspominanie i odpoczywanie w słoneczny i piękny dzień. W ich opowieściach było mnóstwo śmiesznych wydarzenia, a gdy udało im się uspokoić nie minęło nawet trzydzieści sekund, a opanowany David znów wybuchał.
- Czego się śmiejesz? – zapytała zdziwiona Je przełykając kawałek kanapki.
- Bo… masz… na …nosie… majonez – nie mógł przestać.
- Ty też – zachichotała.
- A wcale, że nie – zaprzeczył.
- Już tak – wymazała mu twarz majonezem i wszyscy zaczęli „tarzać się” ze śmiechu przez ten widok. – Na pewno nie masz? – chciała się upewnić rozbawiona blondynka.
- Już nie żyjesz – wstał i stanął nad nią.
- Żyję, widzicie mnie prawda? – zwróciła się do przyjaciół.
- No tak, raczej jeszcze tak… - zawahali się.
- Jak to jeszcze?
- Spójrz do góry – wskazała Victoria.



1 komentarz:

  1. Hehe genialne, nieźle się uśmiałam przy tym rozdziale :P Ciekawe co on wymyślił, już się nie mogę doczekać kolejnego ;) /Jagoda

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy